niedziela, 21 czerwca 2015

Deszcz

Niebo od samego rana komunikowało mi, że ten dzień będzie tylko kolejnym dniem odkupienia. Nie chodzi tu oczywiście o żadne finansowe igraszki, tylko o czyste lub brudne  rozgrzeszenie.

Wreszcie, koło południa, kiedy jeszcze leżałem pośrodku drogi do przygotowania czegoś do zjedzenia, ktoś nieuważny odkręcił chmury. Ciurkiem, jakby przez kłębiasty durszlak, rozlała się zimna woda. Powietrze od razu odetchnęło z ulgą.

Wzdłuż krawężników, wprost do studzienek spływały już tylko wszystkie okropności, jakie zeszłej nocy wypito ze szklanek lub kufli: przyjaźń, miłość, nienawiść; troska i zazdrość; szczęście i smutek; głupota i mądrość; marzenia i porażki; dzień i noc.

Kiedy chmury były już puste, szelest świeżego wiatru powiedział mi, że:


- Ostatnia kropla z liści, ostatni plusk w kałuży – wtedy to wszystko, co miało znaczenie, rozpłynie się jak chmura pod wpływem wirującego słońca. Czyste niebo to dobra gleba, pod uprawę rośliny następnych historii.

poniedziałek, 11 maja 2015

o choroba

Kiedy już w Nowy Rok siadałem spać - w odróżnieniu od kładzenia się spać - w zimowej kurtce i ujemnej temperaturze w pomieszczeniu, wiedziałem, że jeżeli będę w pierwsze dni stycznia zdrowy, to przeziębienie mnie w tym roku ominą. Tak też było. Do czasu.

Miewam tak często, że kiedy w styczniu rozmawiam z przyjaciółmi o planach na ten rok, to nagle okazuje się, zupełnie zresztą niekontrolowanie, że jest już maj. Czas przyspieszył, ale nie ma się mu co dziwić, biorąc pod uwagę, że dziś zawsze wszystko jest na wczoraj.

Wychodziłem w tym roku wielokrotnie, nieczęsto natomiast wracając. Często gęsto, kiedy wybierałem się finalnie do domu, to lądowałem na samym środku dna butelki; jej wzburzone morza dezorientowały mnie, co do kierunku drogi.

Wychodziłem w tym roku rzadko, bo sytuacja sprawiła, że musiałem długo siedzieć w domu. Siedzenie w domu, to jedna z tych czynności, które na dłuższą metę są bardzo męczące.

I kiedy po tej całej eskapadzie pierwszych pięciu miesięcy, wreszcie zacumowałem na stancji, którą wynajmuje; kiedy wreszcie usiadłem i pozamulałem w domu; kiedy sytuacja ponownie zmusiła mnie do ulokowania się na parę dni w czterech ścianach - wtedy właśnie złapała mnie grypa.

To tyle z przesądów noworocznych.

PS
Co do wczorajszych wyborów, to zacytuje dość patetyczny fragment z Norwida:

Coraz to z Ciebie, jako z drzazgi smolnej
wokół lecą szmaty zapalone
Gorejąc nie wiesz, czy stawasz się wolny,
Czy to co Twoje ma być zatracone?
Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
Co idzie w przepaść z burzą – czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,
Wiekuistego zwycięstwa zaranie!

niedziela, 26 kwietnia 2015

Klif

Pewien porządek musi jednak być. Jeżeli chcesz znaleźć się na skraju dwóch porządków, to idziesz na klif. Z jednej strony morze/ocean, z drugiej ląd. Więc jeśli naprawdę chcesz sobie odpowiedzieć na jakieś pytania, a musisz w końcu od czegoś zacząć, to ewidentnie kierujesz się do najbliższego urwiska - byleby dojść do odpowiedzi.

Chodzenie klifem jest o tyle niebezpieczne, że można na kogoś wpaść. Na kogoś, kto powie Ci np. coś takiego:

Nie ma sensu tego ukrywać, więc odpowiadam po prostu: jestem rzemieślnikiem. Oszlifowałem już miliony takich jak Ty. Miliardy. Przemierzając świat od tundry i tajgi po rozdzieloną od linijki Saharę. Pojawiam się wraz z poranną bryzą. Zachodzę ze Słońcem za horyzontem. Przede mną noc w pół się kłania. Szlifuję miliardy cząsteczek - treści, pozamykanych w człekokształtne formy. Kim jestem? Pustelnikiem. Puszczam miraże uczuć, które rozpuszczają się w pustce - eterze. Szukam wiary i nadziei, aby przegryźć ją ludzką szarańczą. Jestem pokojem, którego na świecie nie zaznacie. Składam się z czterech ścian. Dlaczego nie z sześciu? Ponieważ sufit i podłoga są względne. Ale czy pozostałe cztery ściany mnie blokują? Na to pytanie odpowiedz sobie sam.


A po czymś takim człowiek już sam nie wie, gdzie dokładnie szedł tym klifem.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Półka z książkami

Leżące na półce książki zazdrośnie obserwują to, co robię. Co więc robię?

Odkąd tylko wyjechałem z domu, moja ciasna biblioteczka pęka w szwach: a to kupię w księgarni, a to na ulicy, w antykwariacie, itd. I wszystkie one – te książki – stale potrzebują opieki. Chcą być przeczytane i czytane. Więc kiedy rozmawiam ze sobą, to one – te książki – słyszą i, co więcej, milczą.

Zastanawiałem się, o czym by tu dziś napisać i pomyślałem, że ostatnio ciężko mi pisać. Pisanie nie jest, jak powszechnie wiadomo, czynnością trudną, ale ostatnio ciężko mi pisać i nic na to nie poradzę.

Starałem się wymyślić – i wymyśliłem – wiele rzeczy wartych opisania. W myśl starego, zasłyszanego zdania: otwieram okno, a tu proza. I faktycznie. Wiele rzeczy zasługuje na trochę liter – truizm. Kurwa, truizm.

Więc już chciałem zacząć pisać o jednym z, kurwa, truizmów. Ale zorientowałem się, że ostatnio wszystko wydaje mi się strasznie obrzydliwe: poszukiwanie czegokolwiek w Internecie czy telewizji, czy gdziekolwiek indziej, to jedna wielka walka ze sobą; nawet za oknem źle.

Nie wiem dlaczego. Od pewnego czasu wciąż chce mi się na TO wszystko rzygać. A do tego: mówi się, że zbyt szeroki horyzont, to również nic dobrego.

Co więc robię?


Patrzę na półkę z książkami – żeby chociaż one miały dobrze. Cicho patrzę.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Facet 5.

Facet prowadził jakiś swój interes. Szło mu ani źle, ani dobrze. Poznał pewnego pięknego dnia dziewczynę, która była całkiem przyjemna. Zaprosił ją na kawę. Zaprosił ją na wino, na film. W trakcie filmu, musiał jednak wstać do płaczącego dziecka, które narobiło w pieluchę.
Przy oglądaniu innego filmu, do domu wróciła żona. Tym razem to nie dziecko narobiło w pieluchę.
Dziewczyna musiała wtedy wysłuchać swoje. Mimo iż nie uważała się za dziwkę, tak właśnie została nazwana. Tym jednym słowem, żona przystojnego właściciela firmy, postanowiła zakończyć tę niechcianą znajomość.
Facet został opluty i nazwany kurwą. To słowo uderzyło go. I mimo, że nigdy tego nie robił - uderzył swoją żonę. Dziewczyna wyszła z domu.
Po kilku dniach interes – wraz z mężczyzną – wyleciał za okno. 
Najwyraźniej słowo jest trwalsze od życia.

poniedziałek, 30 marca 2015

Życie 4.

na siódmym piętrze byłem na przykład tylko raz. było tam tylko jedno mieszkanie. w dodatku miało ściany z szyby.
mniej więcej w połowie drogi od windy do końca korytarza, za szybą, stał manekin[1]. miejsce to było słabo oświetlone, jak to zazwyczaj bywa pośrodku drogi od czegoś do czegoś. manekin był mężczyzną albo kobietą. nie miał włosów ani nie był ubrany. mógł być za to wolny, choć za szybą.
nie wiem, czy manekin miał jakiegoś współlokatora, kolegę, żonę czy męża. pośrodku drogi zazwyczaj stoi się samemu. chyba nawet kiwnąłem mu głową na przywitanie, ale nie odkiwał
w sumie nie byłem na niego zły. podszedłem bliżej do szyby. spojrzałem mu prosto w oczy. nie miał oczu. spojrzałem na jego ciało – wyglądało na twarde, smutne, niedostępne i białe. manekin nagle upadł i roztrzaskał się. jego ciało rozsypało się po podłodze. dobrze, że stałem za szybą – nie dostałem odłamkami.
była to chyba najprawdziwsza chwila życia, jaką widziałem.  



[1] Bruno Schulz, Traktat o manekinach.

niedziela, 22 marca 2015

Małżeństwo 3.

jakże dziwny był to wieżowiec. mieszkało w nim tylko jedno normalne małżeństwo z małym dzieckiem. widziałem raz, jak małżonkowie leżeli w łóżku ze swoją pociechą i do tego łóżka wlazła im całkiem niebrzydka dziewczyna.
akurat stałem przy windzie. dziewczyna była nawet miła, więc powiedziała mi dzień dobry. ale przecież to był wieczór. nie odpowiedziałem. nie mogłem wybrać adekwatnej odpowiedzi.
dziewczyna zaczęła od łóżka. później wychodziła z małżeństwem na spacery. po czasie sama brała ich dziecko na dwór. a raz nawet wzięła na spacer sam wózek.
na koniec spakowała żonę i przygotowała jej kanapki na drogę. długa musiała być to droga, bo i kanapek było sporo. miła ta dziewczyna.