niedziela, 23 listopada 2014

Bez litości

Minęło kilka dni od ostatniej niedzieli. Ale ile ich było? Aż nie mam serca tak łatwo, jednym zdaniem, rozprawiać się z kilkoma dniami. Było ich siedem, to jasne, ale człowiekowi piszącemu tak łatwo zamknąć ten czy inny przedział czasowy jednym zdaniem.

I choć zaznaczył już Stachura w Siekierezadzie, że nie można tak po prostu załatwić paru dni jednym zdaniem, jakiekolwiek by one nie były – bezbarwne, puste, bezmiłosne, znowu pojawia się kartka, która domaga się napisania paru słów. I cóż ja mogę zrobić?, skoro jedyne co pamiętam z tego tygodnia, to że właśnie minęło kilka dni?

I chociażbym umierał i zmartwychwstawał, kochał i nienawidził, szukał i znalazł, przepraszał i wybaczał, to ni cholery nie pamiętam nic więcej, ponad to, że kilka dni właśnie rozlało się na karty historii i wyschło. Jakby się paliło i waliło, strzelało i świszczało, stukało i wybuchało, bzyczało i kapało, ja nic, absolutnie nic a nic nie pamiętam.

I chciałbym nawet zajrzeć w lusterko, spojrzeć za siebie. I może nawet się tak zdarzy, że sobie coś przypomnę, ale nic z tego.

I kiedy tak pędzę na klawiaturze, próbując utrzymać w ręku myśl moją przewodnią, którą
chciałbym tu wszczepić w kartkę najczęściej nie zdążam. Ona też po prostu mija, ale nie mogę już jej upchnąć w kilka słów, uciekła.


I może wpływ na to mają hektolitry kawy, które wlewam w siebie jak w wiadro; a możliwe, że nic na to nie wpływa; przecież nigdy nic nie wiadomo - ponad to, że kilka przyszłych dni można jeszcze raz zamknąć w jednym zdaniu.

niedziela, 16 listopada 2014

Nic

Lata rozpadają się na miesiące, miesiące na dni, dni na godziny, minuty na sekundy, a sekundy przeciekają. Nie złapie pan. Przecieka. Ucieka. Czym jestem? Jestem pewną ilością sekund - które przeciekły. Rezultat: nic. Nic.

Takie kilka zdań pada z ust Leona, jednego z głównych bohaterów Kosmosu Witolda Gombrowicza. Przecieka. Ucieka. Faktycznie jest w tym coś, co nie pozwala mi przejść obok obojętnie. Ciągle słyszę, że coś gdzieś się dzieję. Wszędzie być przecież nie mogę. Wszystkim nie zostanę. Staram się złapać, ale przecieka, ucieka.

Nie wiem, czy znalazłem się w tej chwili w momencie, w którym czas zapierdziela. Dlaczego czas przyspieszył? Kiedy czas przyspieszył? Póki co rozpadają mi się miesiące. Ale czy niedługo nie rozpadną się lata? Wszystko mi z rąk przecieka. I ucieka? Czym jestem?

To dobre pytanie. Od kilku lat prowadzę przynajmniej dwa życia w jednym. Ale czy ilość żyć, które będę prowadził się zwiększy w przyszłości? Trzymam swoje plany w palcach. Bezowocnie staram się zapisywać sekundy, minuty, godziny, dni, miesiące. Ale czy je złapię? Przeciekają. Przeciekają tak mocno, że nie wiem już, czy gdy siedzę przy kawie w niedzielne popołudnie, to jestem w stanie te kilka dni wstecz, składające się na tydzień, ułożyć w mozaikę. Rezultat: nic.

Staram się być pewną ilością sekund. Ciągle przeciekam. Uciekam od czegoś. Czego? Być może nitka mojego życia leży teraz zagubiona w kupie piasku - czasu? Wiję się.

Wszystko jest upupione przecież. Wszystko jest dzieckiem podszyte. W mojej małej rączce ściskam garstkę mojego życia. Przecieka? Nie istotne. Może jeszcze zdążę dobrze przeciec.

Kiedyś, jak już zasiądę na bujanym fotelu przy kominku - rozwalę się, zapalę bosmańską fajkę i spojrzę wstecz, za siebie, to czy będę zadowolony? Będę pewną ilością lat, które rozpadają się na miesiące; te zaś na dni; te na godziny; godziny na minuty; minuty na sekundy. Czy złapię? Czy rozsypią się jak garść piasku - obok mnie? 

- Co pan się rzuca? - zapytał marginesowo pan Leon.
- Ja się nie rzucam.

niedziela, 9 listopada 2014

Znak zapytania

Muszę przyznać, że znak zapytania ma duże znaczenie w moim życiu. Fascynujące jest to, jak dużą rolę w naszym codziennym życiu odgrywa interpunkcja.

Często, naprawdę często staję przed dużym znakiem zapytania. Nie jest to, oczywiście, sytuacja podobna do tej, w której jadąc samochodem i widząc skomplikowane rondo poszukujemy znaku, który nam objaśni, jak jechać. Albo może to jest taka sytuacja, ale nie jest ona tak sprecyzowana, nie jest tak klarowna.

Często zdarza mi się siedzieć w domu, przed włączonym komputerem, i zastanawiać się cóż w tym tygodniu ugryźć. I nie mówię tu, broń Boże, o jedzeniu. Jaki temat zaatakować. Dziesięć centymetrów za moimi uszami leci kawałek Kajmana z Mediumem, w którym to dowiaduje się, że każdą zwrotkę trzeba inteligentnie ugryźć. Ja też lubię coś inteligentnie ugryźć, tylko jabłko nie daje mi później satysfakcji, a kobieta wyciąga telefon i wybiera numer 997. No dobra, żartowałem. Prędzej jabłko zadzwoni.

Chodzi o to, że ja naprawdę staram się wybierać coś dobrego. Na tym rondzie mógłbym pojeździć nawet kilka okrążeń, żeby wreszcie wybrać najlepszą drogę. Mógłbym również wysiąść z samochodu i siedzieć przed tym rondem, żeby sprawdzić który wyjazd kierowcy wybierają najczęściej. Ja wybrałbym ten najmniej oblegany.

Piszę teraz ten tekst za pięć dwunasta, jak to się mówi. Moje wypociny, które leżą w folderze "w razie wu" już wykorzystałem i muszę, jak to mówi mój przyjaciel, coś rzeźbić. Ale czuję, że jestem pośrodku czegoś dużego. Jakbym zjadł tort z wierzchu, a jego środek byłby właśnie tą najsmaczniejszą częścią.

Dlatego siedzę i w sumie to już się zaprzyjaźniłem ze znakiem zapytania, który lubi zawiesić się na mojej szyi. Rozmawiam z nim, tylko że interpunkcja nie dyskutuje. A przecież chciałbym z nią podyskutować. Pocierpieć męką najcięższą za wszystkie swoje zbrodnie przeciwko niej. Nic nie da się zrobić.

Interpunkcja, jak już napisałem, odgrywa ważną rolę w naszym życiu, nie ma co do tego dwóch zdań. Szczególnie, jak zaczynamy nadużywać słowa kurwa i nie wiadomo, czy ono nam nie zastępuje przecinka. Ale mój znak zapytania nawet się z tego przykładu nie zaśmiał. Dalej ciąży mi na szyi i czeka aż sam go rozwiążę.

niedziela, 2 listopada 2014

Soczewka

Kiedy tak siedzę, siedzę i patrzę przez soczewkę wykonaną z nieznanej huty, to zastanawiam się, nad czym jeszcze, nad czym jeszcze się zastanawiam? W ogóle się nie zastanawiam, przecież. Ale ta soczewka dziwny mi daje obraz. Jakby swoim życiem żyła. Tak jakby zgapiła swoje wizje, niekiedy, od kalejdoskopu. Tylko że nie o obrazki, które w lunecie widać, chodzi. Chodzi wszak o to, że barwy, choć tych samych obrazów, to zmieniają się co rusz. Nawet gdy pozornie – nie mrugam. Czasem właśnie widzę wszystko, jakby przez pryzmat dymu komina huty, która ów soczewkę wykonała. Na wszystko patrzę, ale widzę jedynie to, co przez prześwit dymu widać. Ale jakbym widział wciąż wszystko; wytłuszczone krajobrazy, które wciąż koduje, lecz później soczewka sama je, odświeżając paletę barw, usuwa. Koduje, koduje. Śmieszne to w sumie określenie. Niekiedy soczewka płata mi figla i sam kod mym oczom pokazuje. Niekończącą się linę cyfr, których nie rozumiem; w których czuję się zamknięty jak w plastykowym opakowaniu, ale szczelnie, szczelnie zamkniętym. Hermetyczny się czuje cały, w liczby obwiązany. Cięcie. I już wracam do  m o j e g o  mirażu. Bo chyba to wszystko, to co widzę, to miraż jest. Nic więcej. Kręcę się tu i ówdzie, co prawda, ale naocznym świadkiem jestem… niczego. Czasami zdaje mi się, że coś przeżyłem, ale to znowu soczewka się ze mnie śmieje. Niekiedy mam jej dość. Ale przecież nie mogę jej ściągnąć. Co więcej, każdego dnia ona jakby… ona powstaje na nowo.

(Medium - Soczewka)
Ten mikroskop pokazuje skazę
Widzę ciebie na obrazie, zaraz się okaże bardziej
Takich zbliżeń nie przewidział Hubble
To nie Zderzacz Hadronów odkrył Bozon, ja znalazłem

Jak już nie siedzę, to chodzę. Chodzę, ale wciąż patrzę. Usilnie staram się coś zobaczyć. Na co dzień widzę dużo. Jakby soczewka i Roentgena poznała osobiście. Choć nie wydaje ludziom zdjęć, które ma soczewka wykonała, to widzę więcej, niźli ludzie chcieliby mi pokazać. Czasami sam już nie chcę widzieć, ale wciąż patrzę. Ludzie myślą, że odbijając moje promieniste spojrzenie – przez soczewkę, oczywiście – parą luster ukryją cokolwiek, jakiś szczegół przede mną. Niestety.


Owszem, chodzę. Czasami zdarza mi się trochę pochodzić. Wytyczam wtedy na mapie krzywą linię, która łamie się w paru miejscach. Nie zawsze potrafię odrysować bryłę, przepraszam chłopaki. Muszą mieć tam ze mną na górze lekki problem. Przecież powinienem chodzić bryłami. Jak inne bryły. Afirmacja do tego już mnie popchnęła, że uważam się za kreślarza krzywych. (śmiech) Głupi jestem. Soczewka znowu zmieniła kolor. Gramy w grę cieni. Cieniami soczewka lawiruje jak, nie ujmując, prawdziwy artysta. Przestraszyć mnie potrafi łatwo. Przecież tyle się już naczytałem, że soczewka żarty sobie ze mnie stroi, bo podsuwa mi od razu obrazy, których wszak nie ma, ale które sam sobie stworzyłem kodując literki. Znowu koduje. Urodzony w cyfrze. Cyframi jestem przecież określony. W cyfrach mieszkam. Wszystko to cyfra. Ale dzięki nim nie czujemy się czasem tacy samotni. Prawda? Gówno prawda. Przecież ja sam czuje się samotny. Cyfry obejmuje czule, ale one odwzajemniają ten uścisk tak nie-czule. Przykro mi.  

Jestem w tęczy, wiesz, że nie wiem niczego, 
czego nie wieszamy, wiem, że wiedzy chcecie, wiecie?
Nie wiecie więcej niż pokażą na soczewce.