poniedziałek, 24 lutego 2014

Roczek

Dokładnie dziś, czyli 24 lutego mija rok, odkąd powstał mój blog. Chwilka na wzruszenie.

Nie napiszę, że gdy wpadłem na pomysł założenia blogu, myślałem, że nikt nawet na to nie spojrzy, a później, jak po dotknięciu czarodziejskiej różdżki, tysiące ludzi zostało moimi czytelnikami. Nie napiszę też, że od początku wiedziałem, że świetnie piszę i wyświetlenia mnie nie zaskoczyły. Ten rok był dla mnie jak sen… Dobra, tak też nie napiszę.

Napiszę tylko, że serdecznie dziękuję wszystkim tym, którzy chociaż rzucili okiem na którykolwiek z moich tekstów; mam nadzieję, że tekst/teksty, przez które przebrnęliście sprawił/y Wam radość, rozśmieszył/y Was lub chociaż uśmiechnęliście się widząc jakiś upchany tam żarcik; że pozwoliły czasem na chwilę zadumy, czy rozszerzyły Wam wiedzę na jakiś temat.

Byłem czytany – przynajmniej według blogspotowych statystyk – w Irlandii, Ukrainie, Holandii, Francji, Słowacji, Niemczech, Rosji, Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych oraz oczywiście w Polsce. Liczba wyświetleń niech pozostanie moją słodką tajemnicą. Ponadto na facebookowym fanpage uzbierało się 130 lajkujących. Za te niesamowite statystyki pięknie dziękuję, to dla mnie jak kop w tyłek, żeby przynajmniej raz w tygodniu tekst się pojawiał.

Tymczasem idę świętować – urodziny to urodziny. Widzimy się w niedzielę, bo wciąż zamierzam robić wszystko, aby ten blog warto było poczytać.





niedziela, 23 lutego 2014

Spoglądając na Wschód

Gangster nie jest człowiekiem społecznie akceptowanym. A ktoś, kto zarabia fortunę dzięki istniejącemu systemowi, nie przebierając w środkach, jest OK” –  to cytat z Martina Scorsese wybitnego amerykańskiego reżysera. Czyli, bo nie da się o tym nie napisać, trochę o aktualnych wydarzeniach.

Nie trzeba być gejzerem intelektu, żeby odczytać, że w leadzie piję do wydarzeń odbywających się za naszą wschodnią granicą. Najpierw zajmijmy się Ukrainą.

Pomyślałem, że zanim cokolwiek napiszę o sytuacji u naszych wschodnich sąsiadów, poczekam aż sytuacja się chociaż trochę wyklaruje. No i się doczekałem. Ale właściwie, czego się doczekałem? Zabitych? Rannych? Wychodzących na wolność? Uciekających jak zbity, niehonorowy pies? W sumie to nie wiem sam. Oczywiście to dobrze, że ludzie walczą o swoje; szkoda jedynie, że pod kreską działań „rewolucyjnych” zawsze znajdują się ranni. Ale oprócz tych, jakże chętnie pokazywanych w mediach, krwawych obrazków z Majdanu, widziałem jak wygląda sytuacja dyplomatyczna pomiędzy dwoma dużymi mocarstwami i pretendującą do bycia ważnym Unią.

Już Machiavelli, w swoim „Księciu”, pisał, że w polityce nie ma miejsca na moralność. Ogólnie rzecz biorąc moralność, jest od pewnego czasu zdecydowanie passe. Ale nie o tym. W przeciągu ostatnich dwóch tygodni byliśmy świadkami walki dyplomatycznej, czyli „co zrobić, żeby się nikomu nie narazić, aby, broń Boże, nic na angażowaniu się w Ukrainę nie stracić, i aby pozostać i nie zaszkodzić systemowi”. I tak co chwilę pojawiała się informacja, że jakiś czołowy polityk albo „współczuje i prosi o zaprzestanie”, albo zadzwonił, żeby grzecznie poprosić „o spokój”, czy tam pokój.

Ostatnie 14 dni był to również okres wzmożonej hipokryzji, w której prym wiódł niezawodny w takich sytuacjach, zwycięzca zeszłorocznej ogólnoświatowej polityki – Władimir Car aka Hajs, Hajs i Władza Putin. Władek lawirował Ukrainą niczym wprawiony lalkarz, raz mówiąc o demokracji, a drugi raz wstrzymując obiecaną Ukraińcom pożyczkę.

Kolejnym wektorem hipokryzji była cała (sic!) Unia Europejska. Panie i panowie broniący za wszelką  cenę demokracji i pokoju chyba mieli ostrą imprezę na Nowy Rok, bo przespali pierwsze dwa miesiące tego roku, czyli dużą część ulicznych walk na Majdanie. Obudziwszy się, mówiąc kolokwialnie za pięć dwunasta, stwierdzili, że to co się dzieje na Ukrainie jest niedobre, i że oni zanim podejmą jakiekolwiek decyzje, muszą podebatować. Wysoce prawdopodobne, iż serwery telefoniczne łączące Niemcy i Rosję były w czasie „debat” mocno przeciążone, ale gdy już podjęto jakiś konsensus w sprawie ceny gazu, yyyyy, to znaczy w sprawie Ukrainy, podano sankcje na Janukowycza i jego klikę, i tym podobne.

Drugim ważnym wydarzeniem ostatnich tygodni była oczywiście Olimpiada w Soczi – głośno komentowana w światowych mediach, jako impreza o wysokim stopniu ryzyka. Miały być bomby, zamachy i tragedia, terroryzm i niebezpieczeństwo. Niestety, dla oczekujących bombowych wrażeń – w dosłownym sensie tego określenia – Olimpiada była emocjonująca, ale tylko ze względów sportowych. I tyle. Smutne jest jedynie to, że za pieniądze można zaprowadzić zarówno porządek w miasteczku olimpijskim, jak i w tabeli medalowej. Ale przecież białe rękawiczki, to nie mafia.


Przeglądając dzisiejszą prasę przeczytałem o tym, że Janukowycz i jego najbardziej zamoczeni współpracownicy uciekają z podkulonym ogonem z Ukrainy, byleby tylko uratować swoje cztery litery. Historia się powtarza. Od zawsze ci, którzy najgłośniej krzyczą i najwięcej mają ciemnych plam na życiorysie wsiąkają, wygrażając się, że to ich skrzywdzono. Szkoda tylko, że na takich ludzi sprawiedliwość zazwyczaj nie czeka.


niedziela, 16 lutego 2014

Mądre, głupie dzieci

Jak widać można połączyć dzieci ze statystyką. Mówię oczywiście o badaniach dotyczących „mądrości” naszych najmłodszych obywateli.

Kilka dni temu przeczytałem, że polskie dzieci są w europejskiej czołówce, jeśli chodzi o czytanie ze zrozumieniem. Świetnie – pomyślałem – biorąc pod uwagę polski sposób nauczania (czyt. co autor miał na myśli) byłem dumny z młodych Polaków. Jeśli ta informacja dotarła do nich lub do ich rodziców w przeciągu 24 godzin, mogli oni zostać uhonorowani cukierkami, grą komputerową, czy co tam się daje dziecku w nagrodę.

Sytuacja zmieniła się po upływie, zaledwie, jednej doby, kiedy to przeczytałem, że młodzież kończąca szkoły podstawowe, gimnazjalna i ta ze szkół ponadgimnazjalnych, jest w fatalnej formie intelektualnej. Odsetek nastolatków, którzy potrafią czytać ze zrozumieniem był podawanych w promilach (?). Muszę przyznać, że zmartwiło mnie to, ale co mają powiedzieć dzieci, które po 24 godzinach musiały oddać nagrody za poziom swojej inteligencji, ponieważ okazało się, że albo zgłupiały, albo oszukiwały w pierwszym badaniu?

Dzień po przeczytaniu, że z młodymi Polakami nie jest najlepiej, ponownie przeczytałem, że wszystko gra. Okazało się, że nasi najmłodsi znajdują się w europejskim czubie, jeśli chodzi o wiedzę z przedmiotów ścisłych (przyroda, biologia). Zatem prezenty powinny wrócić do dzieciaków, bo po okresie jednodniowego marazmu, powróciły one do grona europejskiej elity.

Jak podały Anna Oleszkowicz i Alicja Senejko z Uniwersytetu Wrocławskiego w książce „Psychologia dorastania”, około 30 procent polskich nastolatków cierpi z powodu skumulowanego zmęczenia. Ponadto to właśnie zmęczenie i potrzeba odpoczynku jest jednym z trzech najczęstszych powodów wagarów (prawie 40 % wskazań). Nie ma się z resztą co dziwić, skoro człowiek, tym bardziej młody, zostaje jednego dnia uznany za jednostkę ponadprzeciętną, drugiego za idiotę, a trzeciego ponownie za elitę.

Zastanawiające jest tylko, czy dzieci są zmęczone całodniową szkołą - która przypomina już normalny dzień pracy zarobkowej, w imię korporacyjno-wyzyskowych standardów , codzienną zmianą poziomu inteligencji, czy stężeniem głupoty, która płynie prostym strumieniem z danych statystycznych? Spróbujcie sobie na to pytanie odpowiedzieć ad hoc.

niedziela, 9 lutego 2014

Jak zarumienić kartkę?

Siedzę sobie wygodnie na fotelu. Kawa swoim aromatem dokonuje ekspansji zapachowej w całym pomieszczeniu. Przydałyby się jeszcze papierosy, ale przecież nie palę.

Widzę przed sobą widok na całą okolicę – budynki, ohydne zabudowania komunistyczne, drzewa, komin. Słońce jak czarujący tancerz – bez pośpiechu, w promienistym tańcu; idealne warunki, żeby spojrzeć niżej – bliżej. Stoi tu drewniany stół, w tle parapet, na którym stoją sztuczne kwiaty w butelce po miodzie pitnym, puste butelki i kawałek pustej przestrzeni. Na stole, po lewej stronie, leży wirtualna kartka papieru. Kajdanki, niestety, leżą tuż przy mnie, ale póki co są cichutko. Za stołem jak skazaniec wisi kaloryfer.

Myślę sobie, patrząc na to wszystko, że byłoby miło mieć kiedyś maszynę do pisania. Wirtualna kartka mnie rozprasza. Maszyna mogłaby co najwyżej delikatnie mnie zarumienić, czy też speszyć, ale po krótkim oswojeniu – jak z kobietą – mógłbym rozpocząć wciskanie odpowiednich klawiszy; tak, aby kartka cieszyła się ze swojej zawartości. To w gruncie rzeczy nie takie proste – zarumienić kartkę. No chyba, że używając ognia, ale nie o tym mowa.

W ramach przygotowania strzelam palcami przed kartką. Coś jak magia, tylko że nie wierzę w czary. Spoglądam ponownie za okno. Na niebie klaruje się pomysł, ale nagle! zbrodnia. Widzę jak zakamuflowany odległością przestępca przecina mi pomysł na pół, pozostawiając po swojej niegodziwości białą smugę. Podły bandyta.

Przerzucam wzrok na budynki i drzewa. W zasadzie już zapomniałem o tragedii sprzed chwili. Jaką to mamy krótką pamięć. Generalnie budynków zbytnio nie lubię. Nie koleguję się z nimi. Jednocześnie jestem coraz bardziej za pan brat z zielenią. Przyglądam się moim „krajanom”, którzy są równie zaskoczeni obrotem rtęci na termometrze. Oni chcieliby już zapewne pomarcować się trochę; kuszą oko malutkimi pęczkami listków. Na koronach, tak jakby, pojawia się  c o ś, czym drzewa rzucają jak tłum fanem na rękach. Widzę to, ale i nie widzę zarazem. Chcę się przyjrzeć, chcę zobaczyć – cierpliwie czekam, aż odległość pomiędzy nami się zmniejszy.

Postanowiłem, w tak zwanym między czasie, ułożyć ładne gniazdko na to  c o ś. Nawet mi wyszło. Czarne – chyba hebanowe? – gałązki liter prawie już zataczają krąg tekstu, który w spokoju oczekuje. Aż naglę - straciłem! straciłem  t o  z pola widzenia! Muskam spojrzeniem cały widnokrąg i nic. Smutny spuszczam głowę – kładę ją na stole. Leży. Leżę?

W tej pozycji, jak w nieodwróconym zdjęciu, lustruję lewą stronę mojego pokoju. Generalnie nie ma co opisywać – meblościanka z bałaganem w komplecie. Stan dzisiejszy lada chwila może się zmienić – wystarczy poprzekładać rzeczy, które tam leżą. A tak między nami, to ta perspektywa w ogóle nie działa na bałagan negatywnie. Wręcz przeciwnie w jakiś sposób go sublimuje.

Podnoszę głowę z bólem serca – jakby były one połączone nitką. Patrzę na pustą kartkę, która nagle się wypełniła. Już nie jest to biała smuga spakowana w gnieździe. Dopijam ostatni łyk kawy i odstawiam pióro z powrotem do klawiatury komputera. Już mi się dzisiaj nie przyda. Na niebo ktoś nieuważny wylał szklankę purpurowej farby.





niedziela, 2 lutego 2014

Poznámka, modernosť!

Świat się zmienia. Codziennie nasze życie staje się łatwiejsze. Mówię to bez ironii, gdyż Święty Kapitalizm ułatwia nam każdy, nawet najmniejszy, aspekt naszego życia. Ale wróćmy, dla kontrastu, na chwilę do przeszłości.

W latach 80 ubiegłego stulecia panowała zasada, wedle której do każdego kieliszka wódki, zakupionego w barze, należało kupić przekąskę. Jeśli, łaknący znieczulacza rzeczywistości, wnosił weto – iż chce on tylko wódkę, bez przekąski, nie dostawał ani jednego, ani drugiego. Warto dodać, że przekąski wyznawały dewizę wina – im starsze, tym lepsze. Z tym, że zapomniały one zupełnie, iż przekąska nie wino, im starsza, tym bardziej „drugiej świeżości”. A jak powszechnie wiadomo nie istnieje coś takiego, jak „druga świeżość”. Taka kolej rzeczy mogła skutkować zepsuciem społeczeństwa, które, tak jak przekąski, lubowało codziennie przesiadywać w barach.

Na całe szczęście wielbiciele przezroczystego płynu postanowili, w myśl siły bezsilnych, pokazać czyje jest na wierzchu. Owszem, kupowali wódkę z przekąską, lecz było to na tej zasadzie, że gorzała faktycznie była spożywana, natomiast przekąska nie ruszała się ze swojego miejsca – czyli była tylko opłacana. Korzyści płynące z takiego rozwiązania odczuwały obie strony – klienci sprzeciwiali się zasadom i nie jedli opłaconej przekąski, ale mogli pić upragnioną wódkę; sprzedawcy mogli jedną przekąskę sprzedać wiele razy, co pchało do przodu komunistyczną gospodarkę.

W drugiej dekadzie XXI wieku zasady przekształciły się w, nazwijmy to, możliwości. Na przykład: będąc w Edynburgu postanowiłem przejrzeć sobie tamtejszą prasę – mam na myśli bezpłatne Metro (międzynarodową gazetę codzienną – przyp. JB), którą można dostać w każdym pojeździe komunikacji miejskiej. Oczywiście musiałem się chwilkę oswoić z obcojęzycznym sposobem uprawiania publicystyki, w której nie odnalazłem walki na śmierć i życie o to, parafrazując, czyja prawda jest najczyjsza.

Znalazłem natomiast felieton, w którym autor opisywał firmę oferującą „ludzi opłakujących pogrzeb”. Czyli – jeśli miałeś przyjemność umrzeć, a niefortunnie nie masz żadnych bliskich, którzy mogliby twoją śmierć opłakać, masz możliwość wynajęcia sobie grupki osób, którzy opłaczą twój pogrzeb wzdłuż i wszerz. Swoją drogą to ładne hasło promocyjne dla takiej firmy.

Ponadto szkocki publicysta przytoczył sytuację, w której się pewnego dnia znalazł. Otóż, gdy zmarła pewna znana persona, co oczywiste, po kilku dniach dokonano rytuału pogrzebowego. Jednakże na uroczystość pożegnania znanego zmarłego, aby dostać się do środka sali, w której wystawiono trumnę, trzeba było być członkiem jego rodziny. Felietonista bardzo chciał się dostać do środka, ale nie był nawet siódmą wodą po kisielu dla umrzyka, zatem nie zostałby wpuszczony. Wtedy rozegrała się dość zabawna sytuacja. Publicysta postanowił, mimo wszystko, spróbować wejść do środka. W momencie, w którym zbliżał się do drzwi wejściowych – obstawianych przez ochronę – zerwał się wiatr, który uderzył go w twarz. Siła powiewu wywołała dwie krople łez, które w ślimaczym tempie odbyły podróż od oka do brody. Widzący zapłakanego człowieka ochroniarz bez problemu wpuścił go do środka, rzucając w eter „Pan z firmy?”, co zaskoczony pytaniem dziennikarz niezwłocznie potwierdził.

Te dwie historie pozornie nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Jeśli jednak spojrzymy na obie z odpowiedniej perspektywy, zauważymy cieniutką nitkę połączenia. Otóż wyobraźmy sobie sytuacje, w której każdy porządny człowiek mógłby się znaleźć. Siadamy spokojnie przy barze, w celu wypicia wódeczki. Kelner grzecznie leje nam wódkę, do której nie musimy wykupywać niewidzialnej przekąski. Mamy ochotę uronić łezkę – ze szczęścia. Nie musimy jednak płakać w samotności (płacz jest źle odbierany przez bezemocyjne społeczeństwo). Możemy zachować twarz – zadzwonić po firmę, w celu zamówienia grupy żałobników i udać, że płaczemy z jakiegoś powodu. To się chyba nazywa nowoczesność.


PS Przypominam, że biorę udział w konkursie na Blog Roku 2013! SMS (o treści E00141 na numer 7122
) to tylko 1.23 PLN! 
http://www.blogroku.pl/2013/kategorie/warto-to-czytac,8f3,blog.html