niedziela, 24 listopada 2013

Dzień Życzliwości

Puste ulice, nowoczesna droga rowerowa oraz porozumienie w sprawie irańskiego programu nuklearnego, to bilans zeszłego tygodnia.

21 listopada obchodziliśmy Światowy Dzień Życzliwości. Jak wiadomo w naszym kraju o życzliwość dość ciężko, dlatego moi rodacy z wielką pompą obchodzili to życzliwe święto jak największym łukiem. Uważam, że przechodzimy dziś modę na szeroko rozumianą (a może nawet szeroko definiowaną) tolerancję. Dlatego razem z mieszkańcami Wrocławia tolerowaliśmy to, że ktoś może to święto obchodzić, ale prewencyjnie nie wychodziliśmy z domów, żeby nie narazić się na przypadkową życzliwość. Generalnie idee takich świąt są jak najbardziej w porządku, ale wydaje się, że rozumni ludzie tworzący społeczności miejskie powinni sami dochodzić do wniosku, że życzliwość nie boli i nie gryzie, że albo się życzliwym jest, albo nie, żadne święta tego raczej nie zmienią.

Moje drugie (a w zasadzie pierwsze, bo rodzinne) miasto – Częstochowa tak szybko pędzi ku rozwojowi, że o Dniu Życzliwości w ogóle  tam nie wspomniano. W natłoku codziennej pogoni za Nowym Jorkiem i Londynem nie ma czasu na życzliwość, która, jak wiadomo, nie przynosi żadnych wymiernych korzyści. Natomiast oddano do użytku remontowany ostatnio fragment drogi wylotowej do Opola i Wrocławia, na którym pojawił się pas dla rowerzystów. Jest to pierwszy taki pas w Świętym Mieście, co Urząd Miasta i lokalne media uznają za milowy krok w stronę Zachodu. Burmistrzowie NY oraz stolicy Wielkiej Brytanii wysłali swoich zaufanych ludzi, aby po pierwsze pogratulowali prezydentowi Częstochowy tak rewolucyjnej zmiany podziału jezdni, a po drugie by podejrzeć wirtuozerię koniunktury Świętego Miasta, które plasuje się w czołówce miast z najwyższym poziomem bezrobocia w Polsce.

Na szczęście istnieją na świecie państwa, w których Święto Życzliwości obchodzi się tak, jak należy. Państwa te nazywają siebie „szóstką” (Francja, USA, Rosja, Chiny, Niemcy, Wielka Brytania), ale właściwie nie wiadomo dlaczego właśnie tak. W każdym razie dyplomaci tych sześciu państw w ramach Święta postanowili być życzliwi dla Iranu, na co irański wysłannik również odpowiedział życzliwością. I tak od życzliwości do życzliwości powstało porozumienie w sprawie irańskiego programu nuklearnego. W tej świątecznej atmosferze padło kilka komplementów z jednej i z drugiej strony, i w ogóle było miło.

Niestety atmosferę popsuli Izraelczycy, którzy zawsze starają się przewrócić kota na drugą stronę. Wygrażali całemu światu palcem premiera Benjamina Netanjahu oraz krzyczeli ustami tego ostatniego, iż jest to „historyczny błąd”. Nie wiadomo jedynie czy mieli na myśli porozumienie w sprawie programu nuklearnego Iranu, czy wprowadzenie Dnia Życzliwości. Wydaje się, że bez różnicy, bo wszystko to, co niezgodne z Izraelem zostaje okrzyknięte jako antysemityzm.


W tym szczególnym (ze względu na Święto) tygodniu nie mogło zabraknąć akcentu włoskiego. Znany z życzliwości były premier Włoch, Silvio Berlusconi, odsiadujący czteroletni wyrok za oszustwa podatkowe, postanowił spróbować uderzyć w emocjonalne nuty. Il caimano (włos. aligator) zaapelował do prezydenta Giorgio Napolitano, by ten okazał mu trochę życzliwości i ułaskawił go bez uprzedniego składania przez niego prośby o to. „Mam swą godność i dlatego o to nie proszę” – dodał. W kuluarach mówi się, że prezydent Napolitano dość uszczypliwie odpowiedział na tę niemą prośbę Berlusconiego, zwanego przez oponentów Aligatorem. Mianowicie miały paść słowa „Silvio, pomyliły Ci się Święta. Dzień Zwierząt obchodzimy 4 października”. Na tę nieoficjalną nieżyczliwość zareagował tylko Izrael, osądzając, że Napolitano to kryptojudofob, lecz bez uzasadnienia oceny.




niedziela, 17 listopada 2013

Wywoływanie zdjęć

Parę rzeczy pamiętam. Ale chyba więcej nie pamiętam, niż pamiętam. Niedługo już nie będę musiał pamiętać, żeby wiedzieć, wystarczy, że przedzwonię w pewne miejsce.

Trudno tak codziennie zapamiętać cały dzień. Minuta po minucie. Klatka po klatce. Trudno też w ogóle pamiętać dzień po dniu, miesiąc po miesiącu. Żyjemy jak ser z dziurami. Jesteśmy nieskładni. Na szczęście wielkie głowy dzisiejszego świata, w obawach o głowy mniejsze, już od dawna pracują nad naprawą człowieka. Przecież po to są wszyscy Ci prezydenci i premierzy, i inni szpiedzy. Oni się poważnie martwią.

Dlatego też w celu uchronienia nas przed efektem dziur w życiorysie, starają się oni dopieszczać swoje systemy podsłuchów, abyśmy mogli w spokoju pamiętać każdy detal naszego króciutkiego, acz wydłużającego się z każdą dekadą, życia. Smutny jest wszak człowiek, który pamięta sam siebie może w 30%. Kiedy tak stara się on uporządkować rozsypaną mozaikę poranków i wieczorów,  nie zastanawia się, oczywiście, nad tym, że w zasadzie tego wszystkiego może i on jednak nie przeżył? Głowy sobie urwać nie da.

Życie zazwyczaj wydaje nam tylko miraże weksli. Niestety zawsze jest to nasze życie spłukane. A człowiek stara się wystarać u życia emocjonalny kapitał. Weksle są bez pokrycia. A może właśnie to te weksle wykupują w naszej pamięci wolną szafeczkę, szufladkę. W każdym razie nie musimy się nad tym już zbyt długo głowić, bo Orwellowski Wielki Brat czuwa nad naszym bezpieczeństwem.

Ja, muszę przyznać, od pewnego czasu odczuwam lekki dyskomfort, raz po raz zamieniający się w swoistą klaustrofobię. Taka rzeczywistość jak u Kafki. Budzę się rano, robię to, co zawsze się rano robi, ale już od pierwszej strony(minuty) dnia czuję, że coś jest już niedopowiedziane, jakaś gilotyna wisi w powietrzu. Wcześniej nie zwracałem na takie rzeczy uwagi. Ale po kilku ostatnich wyciekach szpiegowskiej kloaki zaczynam się trochę martwić. Martwić w imię demokracji, oczywiście. „Demokracja to farsa proszę państwa”.

Wszystko to jednak nie ważne. Staram się zapełniać swoją kliszę tylko pięknym życiem. Brzydkie życie mnie nie interesuje. Biorąc pod uwagę archaizm – klisza – możemy stwierdzić, że miejsca na obrazki mam mało. Dlatego tym bardziej cieszę się,  że demokracja czuwa nade mną. Obawiam się jednak, że w tej chwili inwigilacja mojej osoby jest niewystarczalna, niedemokratyczna wręcz. Demokracja przeżywa swój rozwój. Prężnie zmierza w kierunku gospodarki centralnie planowanej. Centralnie planuje jak tu w odwrotnie – co właśnie składa się na jej rozwój – demokratyczny sposób posłuchać mniejszości a, mówiąc kolokwialnie, wydymać większość. A może tak było od zawsze? Nie sposób zapamiętać.


Chciałbym bardzo, jako osoba ceniąca swoją prywatność, być bardziej obserwowany. Brakuje mi kogoś, kto z butami wejdzie mi w życiorys. Ale trochę się ostatnio uspokoiłem tą moją nierozwojową klaustrofobią. Lada chwila, a przestanę wypełniać kliszę. Albowiem cyfryzacja już szykuje folder z moim nazwiskiem. Na wypadek jakbym czegoś zapomniał, zawsze będę mógł zadzwonić.





niedziela, 10 listopada 2013

Bet-at-GWr

W tym tygodniu w centrum Wrocławia pękła rura. Sprawa odbiła się szerokim echem w całej Polsce. A dodatkowo ja przez godzinę nie miałem wody.

Pierwszym medium, które podało ową nieszczęsną informację była Gazeta Wrocławska (dalej GWr). Jako że szybko przywiązuje się do pierwszych wyborów, postanowiłem dalej śledzić „relację live” z miejsca katastrofy, którą podawała GWr. Generalnie od samego początku coś mi nie pasowało po siarczysto patetycznym leadzie, ale, myślę sobie, nie ważne. Najważniejsze, żebym znał aktualności ze „strefy 0”. Relacja z akcji ratowania rury i wypływającej z niej wody przebiegała bez zakłóceń. Co jakieś dziesięć minut na stronie Gazety pojawiał się nowy wpis dot. działań służb kryzysowych i odpowiedzi na zasadnicze w takiej sytuacji pytanie – co się w ogóle dzieje? Wyglądało to mniej więcej tak:

20.45
Tramwaje pojadą innymi trasami. Służby już na miejscu. Dużo wody w tunelu pod placem Dominikańskim.
21.00 Przyjechały kolejne służby. Przypominamy, że tramwaje pojadą innymi trasami, a tunel pod placem Dominikańskim jest zamknięty z powodu dużej ilości wody, która w nim zalega.
(…)
22.00 Służby wciąż usuwają wodę. Wciąż jest mokro. Jutro będą korki, ponieważ wykluczony jest z ruchu tunel pod placem Dominikańskim. WRESZCIE odezwał się MPWiK (Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji) – przepraszają.
(…)
23.55 MPK podtrzymało objazd dla tramwajów przejeżdżających przez torowisko na pl. Dominikańskim, z powodu zalegającej tam wody. MPWiK dalej przeprasza, mówi, że usuną to mleko, które im się wylało. Kierowcy omijajcie pl. Dominikański – będzie tam nieczynny tunel.

Jedyne, czego mi brakowało w tejże relacji live, była możliwość obstawienia wyników tego wydarzenia. Jak u bukmachera. Kurs 1.45 na zmianę trasy dostarczania wody dla dzielnic, które wykluczyła awaria. Kurs 2.5 na przyjazd kolejnych służb. Kurs 50 na awarię kolejnej rury, w innym miejscu Wrocławia. Kurs 100 na falę tsunami na Bałtyku.

W tzw. między czasie śledziłem dłuższe artykuły dot. tej sprawy. W każdy z nich dziennikarze GWr skrupulatnie wszywali jakąś uszczypliwość, lub nawet obwiniali władze Wrocławia o zaniedbania i „żarcie z koryta”. Nie do końca widziałem związek pomiędzy sprawami trzody chlewnej a zaistniałą sytuacją. W każdym razie lekko tabloidyzująca, największa gazeta codzienna we Wrocławiu urwała mi kilka szarych komórek, które zaoszczędziłem od początku tygodnia z tytułu chwilowego niespożywania używek.


Przykro mi trochę, że poziom dziennikarstwa z taką prędkością leci na łeb na szyję. Byłem kiedyś świadkiem rozmowy w siedzibie gazety codziennej dużego polskiego miasta, podczas której redaktorka naczelna rozmawiała z fotografem o tym, że „liczy się tytuł i lead, nic więcej”. Jak widać nie był to odosobniony przypadek sensacyizacji (ładne słowo wymyśliłem?) gazety. Jednakże nie sądzę, żeby niskie, jak na liczebność naszego państwa, nakłady gazet były spowodowane tylko tabloidyzacją polskiego dziennikarstwa, nastawionego na komentarz. Po prostu Polakom nie chce się czytać. A nawet jak już pokuszą się o poszukanie informacji wyjaśniającej brak wody w kranie, to Internet skieruje ich na stronę GWr, która ponoć dostała już bukmacherskie papiery.



niedziela, 3 listopada 2013

Pomysł na biznes

Zastanawiam się czasami jak tu - w myśl narodowego powiedzenia - zarobić, ale się nie narobić. Wpadłem na pewien pomysł.

Otóż, być może ze względu na Święto Zmarłych, Zaduszki i w ogóle, wpadł na mnie, jak grom z jasnego nieba, kapitalny pomysł. Zawsze wszystkim powtarzam, że gdzieś za rok, maksymalnie za dwa lata zostanę miliarderem, ponieważ wydaje mi się, że żeby zostać miliarderem trzeba tego chcieć. Nic więcej. Zatem wizualizuje sobie siebie z niewyobrażalną kwotą na koncie, i mam nadzieję, że ta kasa się na koncie po prostu pojawi. Nadzieja matką głupich, ktoś powie, ale zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni, jak będę potrzebował tuzina skarbników, żeby pilnowali mojego majątku.

Wracając do pomysłu. Przeczytałem na stronie Gazety Wyborczej (jak mogłem wejść na tę stronę!?!?!?!) informację, iż matka, a raczej nieżyjąca już matka Andreasa Breivika wydaje swoją biografię. A w zasadzie nie ona wydaje, no bo jak, tylko dziennikarka, której udało się zrobić wywiad z matką norweskiego terrorysty. „Najsmutniejsza matka na świecie” – jak sama siebie nazywa, opowiada o tym i o tamtym. Najważniejsze, że książka ma w planach się sprzedać.

Zauważmy, że wszyscy zwyrodnialcy, zbrodniarze ich rodziny i najbliżsi dostają nieprzyzwoite propozycje na opisanie: swojego życia, życia osoby, którą się znało, życia u boku osoby, o której chciałoby się napisać, ale z braku kosztów lub braku tej osoby nie da się. Chcemy zrozumieć ich motywacje, przekonania, wiedzieć to z czym jedli kanapki, jaki obiad lubili najbardziej – ogólnie zbliżyć się do nich. Tzn. Ci, którzy są targetem (pol. celem) takiej książki, materiału filmowego, etc.
I tu właśnie pojawia się ów pomysł. A może by tak zostać tym zwyrodnialcem,(…), albo poznać kogoś takiego. Zwariowałem? Nie! Ostatnio obiła mi się o uszy taka sytuacja: Pan Wędkarz posiadał na swojej posesji stawik. Pewnego dnia postanowił wyłowić pływające w nim rybki. Wyłowił parę ryb (o łącznej wartości ok. 9zł), ale został przyłapany na gorącym uczynku przez Straż Wędkarską. Sprawa poszła do sądu. Pan Wędkarz został skazany na 3 miesiące więzienia w zawieszeniu na 2 lata oraz 100zł dla Związku Wędkarskiego. Niestety prokurator odwołał się od wyroku, który sąd zmienił na karę pozbawienia wolności, ale bez „zawiasów” oraz 1000zł kosztów sądowych. Pan Wędkarz odwołał się od tego wyroku, sprawa jest rozpatrywana.

Dlaczego Pan Wędkarz został skazany za łowienie ryb ze swojego stawu? Ponieważ padło podejrzenie, że stawowa woda  n i e  jest stojąca, tylko płynąca. Innymi słowy – nie stoi, tylko płynie.

Mógłbym zostać kolegą takiego przestępcy. Albo sam mógłbym porwać się na takie przewinienie. Np. o czym mało kto wie, zabiłem kiedyś z dwoma osobami (nie będę ich obciążał) kilkaset stonek ziemniaczanych na rodzinnym polu. Mógłbym zaplanować nowe przestępstwo – wziąłbym ze swojej działki  u k r a d ł  wiaderko piasku lub wyrwał kępę trawy z doniczki leżącej na oknie mojego mieszkania. Te i wiele innych okropności przewijałoby mi się przez głowę, jako zawodowemu-niedoszłemu przestępcy. Coś bym wybrał.

Później, po głośnym, medialnym procesie, mógłbym pobawić się w kotka i myszkę z mediami, które oczywiście łaknęłyby każdej informacji na mój temat. Dostawałbym kupę pieniędzy na opowiadanie jakichś pierdół, o których duża część naszego społeczeństwa czytałaby z cieknącą śliną przy obiedzie. Następnie dostałbym – zarówno ja, jak i moi rodzice, brat oraz przyjaciele – propozycję napisania autobiografii, albo żeby ktoś ją napisał za mnie, bo i tak bywa.


Patetyczne podtytuły napędzałyby czytelnika do zarywania nocek przy lekturze. Po odsiedzeniu wyroku żyłbym sobie spokojnie z kasą w kieszeni. Raz na jakiś czas dzwoniłby do mnie dziennikarz jakiejś poczytnej gazetki, a ja łaskawie, po bardzo intratnej propozycji z jego strony, udzielałbym pikantnego lub (już) stonowanego wywiadu. Nie zostałbym recydywą. Może i nie byłbym Breivikiem, ale hajs by się zgadzał.