niedziela, 26 października 2014

(nie) Ostatni Ikarus

Postanowiłem się sprawdzić w tekście informacyjnym.

Ze łzami w oczach pożegnalni pasażerowie wsiadali do pożegnalnego, ostatniego Ikarusa we Wrocławiu, który po 33. latach służby, wysłużył sobie zasłużoną autobusową emeryturę. W ten sposób MPK i Stowarzyszenie Autobusów Ikarus, wraz ze swoim przewodniczącym, Ikarusem 280, numer boczny 6969, pożegnali obywatela Węgier, Ikarusa 280, numer boczny 5320.

W związku z tym, że społeczność autobusów, to około 5% mieszkańców Wrocławia, frekwencja ostatniego przejazdu dopisała.

O godzinie 12.30 z pl. Grunwaldzkiego autobus wyruszył w swój ostatni oficjalny kurs. Uzbrojeni w aparaty fotograficzne fani, robili sobie tzw. selfie, wraz z emerytowanym Ikarusem, przyodzianym w odświętne tabliczki linii „I”. Ja również wybrałem się w tę senymenalną podróż.

- Już wcześniej jeździłem Ikarusami – powiedziałem do siebie, udając 8-letniego Kubę, w trakcie wywiadu. – Żałuję, że te wspaniałe, nieśmiertelne, niepowtarzalne, nieocenione, niekomfortowe autobusy pozostaną już tylko w sferze wspomnień.

(tutaj powinien znaleźć się podrozdział, ale postanowiłem go pominąć wyjaśnieniem, dlaczego go nie ma)

7-letni Jakub Bartecki jest jednym z wiceprezesów Stowarzyszenia Autobusów Ikarus. Warto zaznaczyć, że jest jedynym ludzkim członkiem SAI. Chłopiec już od 20 lat interesuje się pojazdami MPK. – Ja to lubię, jak autobus mnie mocno wytrzęsie – mówi. – Wtedy wiem, że jadę. Często robiłem zdjęcia moim kolegom, wśród których również znajdują się Ikarusy. Izsip, bo tak ma na imię autobus przechodzący na emeryturę, to porządny człowiek. Dostał propozycję objęcia jednej z ważniejszych posad w SAI, ale odmówił, bo nie chce się mieszać do polityki. Teraz będziemy się spotykali już tylko w barach, na piwie lub dwóch – dodaje siedmiolatek.

W tzw. między czasie pożegnalny Ikarus wypełnił się po brzegi fanami, którzy postanowili podjechać w tę ostatnią, wręcz żałobną, podróż.

Pana Mariusza, studenta germanistyki w Moskwie, do podróży wciągnęli koledzy z
Коммунисти́ческая па́ртия Росси́йской Федера́ции (Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej – przyp. red.), którzy przyjechali do Wrocławia w celach pokojowo-propagandowych. – Я ненавижу ездить автобусы (Nienawidzę jeździć autobusami – tłumaczył Google) – powiedział zadowolony student. - Я не хочу быть здесь, они заставили меня (Wcale nie chciałem tu być, to oni mnie zmusili – jw.) – dodał, pokazując palcem na swoich rozradowanych przyjaciół z Rosji.

Co się teraz stanie z Ikarusem?

- Wysyłamy Izsipa na wakacje do Dzierżoniowa, gdzie, wraz z rodziną, będzie mógł odpocząć po 33. latach służby. Później to on sam zdecyduje, co dalej – mówi Pan Jakub, którego spotkaliśmy trzydzieści minut wcześniej, gdy, po drugiej stronie miasta, przebiegaliśmy na pasach na czerwonym świetle.

Co mówi sam zainteresowany?

- #%#$@ (odgłos silnika). - @#$#%^ - dodaje.

Patetyczna puenta

Każdy z nas odejdzie kiedyś na emeryturę. – Panie redaktorze, jedziemy – zawołał mnie 7-letni Jakub, który usłyszał, że kierowca autobusu zasygnalizował chęć zamknięcia drzwi. Nic dziwnego, jedną nogą stałem na ziemi, a drugą na schodach pojazdu. – Jedziemy do Częstochowy, tam jeszcze kilka Ikarusów pozostało na służbie – dodał wiceprzewodniczący SAI.

Tekst, który mnie zainspirował:

http://www.wroclaw.pl/ostatni-autobus-z-dusza-jak-wroclawianie-pozegnali-ikarusa 



niedziela, 19 października 2014

Pożyczone życie

Życie jest tylko jedno, mówili. Żyje się tylko raz. Życia nie oszukasz. Bzdura!

Czasami przychodzi taki dzień, że czujesz się jak ściera. Odczuwasz apatię. Często tak mam na kacu, co sprawia, że tracę cały, bezcenny jeden dzień - pustka. Zastanawiam się wtedy, czy nie da się z tym czegoś zrobić: mam dziwne smaki, więc kupuję sobie rzeczy, których normalnie nie jem; piję tysiąc herbat i kaw; i tym podobne. A rozwiązanie tej zagadki jest banalnie wręcz proste - trzeba pożyczyć od kogoś życie. I już. Ale robię to - i zapewne nie tylko ja - również w zupełnie innych okolicznościach: w zwyczajny dzień czy noc.

Pomyślicie, że zwariowałem, czy też mocniej - że mnie pojebało. Otóż nie! Albo jeszcze nie. W pożyczaniu życia najlepsze jest to, że oprócz wyjścia z chwilowego marazmu - spowodowanego różnymi bodźcami - możemy znaleźć się w głowie obcej osoby. Czyli trafiamy miejsce, które codziennie staramy się rozgryźć i znaleźć. Od zarania dziejów bowiem ludzie starają się wejść komuś do głowy i sprawdzić, jak mózg pracuje w innym ciele.

Zatem siadam spokojnie, ażeby kulturalnie od kogoś to życie pożyczyć i, o dziwo... żyję! Poruszam się tymi, czy innymi chodnikami; wyleguje się na polanie lub pływam w morzu; latam samolotem do Stanów i z powrotem; rozmawiam z wieloma przyjaciółmi, których jeszcze przed chwilą w ogóle nie znałem; jem najlepsze kuchnie świata; w dwóch słowach: relaksuję się. A to się przecież dzisiaj często nie zdarza.

Najbardziej lubię, pożyczając życie, znaleźć się w przeszłości, w której inną drogą nie miałbym prawa się znaleźć. Taki trochę wehikuł czasu. Wtedy przechadzam się ulicami, które dzisiaj noszą zupełnie inną nazwę; siedzę w lokalach, po których teraz nie został już nawet kurz - na ich miejscu stoi zupełnie nowy budynek. To tak fascynujące, że nie mogę się oprzeć.

Ale, niestety, muszę już wracać do swojego życia. Wracam z tej eskapady, ale w ogóle nie odczuwam zmęczenia. Siedzę wciąż w swoim fotelu, i co się okazuje? Żyję! Wiem, że ktoś może mnie posądzić o banał, ale na to akurat nic nie poradzę.

To tyle na dzisiaj - wracajcie do siebie.

niedziela, 12 października 2014

Mówisz i masz

Nie można powiedzieć, że człowiek jest na cokolwiek przygotowany. O nie! Człowiek to taki mały, niczego nie spodziewający się samochód, który zaparkował na parkingu, nad którym wisi ogromny fortepian. 

Zatem siedzę przed komputerem – piszę ten tekst. Oczywiście niczego się nie spodziewam; zaparkowałem na krzesełku. Za oknem pani Jesień wzięła się już do roboty: zarumienione listki fruwają jak freelancerzy. Tapeta, przed którą siedzę, nie lubi się z trzecią porą roku, bo wciąż leży na ścianie, taka zielona. Literki kropią na wirtualną kartkę – plucha.

Dość już tych porównań! Przede mną piękny, słoneczny dzień – siedzę naprzeciwko okna. Ciepło. Przeglądam sobie Internety. W pewnym momencie zauważyłem artykuł, który wydał mi się ciekawy (coś w stylu Nowy rodzaj biedronki – biedronka azjatycka atakuje i jest groźna!), więc wszedłem. Czytam, czytam i tak myślę, że faktycznie trochę strach. Ponadto sprawdziłem na szybko, kto jest właścicielem sieci sklepów o tej samej nazwie, co to bezbronne czerwone w kropki stworzonko. Portugalczyk – całe szczęście.

Na chwilę oddałem się refleksji. Myślałem sobie o tym, jak daleko może sięgać reklama i PR.

Nagle na białej futrynie okna pojawił się czerwony punkt.  W kropki! Cholera, pomyślałem, jedna biedronka jesieni nie czyni. Wróciłem wzrokiem na monitor, ale siedziałem już jakoś tak niespokojnie, co chwilę spoglądając na owada. Niespodziewanie – w trakcie oglądania dwuminutowego filmiku – biedronka… znikła! Otworzyłem piwo.

Po pierwszym kapslu strzelił drugi, a później trzeci. Postanowiłem – aby ukoić moje skołatane biedronką nerwy – włączyć odcinek Czasu honoru. Musiałem więc wyłączyć przeglądarkę, której ostatnią informacją jaką zdążyłem zobaczyć, było Codziennie niskie ceny. To nic – powiedziałem głośno do siebie. Ale!

Po ramówce serialu, już dobrze usadzony w fotelu, stwierdziłem, że warto zaciągnąć rolety, bo Słońce raziło jak pojebane – w zenicie czuję się jak na patelni. Więc wstałem i… usiadłem. Jedna, druga, trzecia, piąta, dwunasta. Boże! Nie wiedziałem co zrobić. Patrzyłem na nie, ale tak, żeby nie zauważyły, że patrzę. Łypałem na biedronki z twarzą pokerzysty. Po chwili, oswoiwszy się trochę z tuzinem owadów, postanowiłem podjąć zdecydowane kroki.


Puściłem zatem „Mówisz i masz” (Pokahontaz feat. Bezczel) i, w świetle wyżej wymienionych faktów, postanowiłem (pod wpływem przekazu piosenki) zostać pogromcą i wyeliminować azjatycką (a może portugalską?) ekspansję na mój dom. Nie lubię reklam.






niedziela, 5 października 2014

Nitka

1.
Siedzę tyłem do kierunku jazdy. Przede mną siedzi pan, który przygląda mi się z jakimś niepokojem. Ulica Hallera, oświetlona przez pasmo lamp, wygląda jak rozwinięty żółty dywan. Księżyc niepewnie narzucił płaszczyk nocy i mozolnie wspinał się na horyzont, jakby był zmęczony. Patrzę na miasto za szybą – tysiąc obrazów. Galeria sztuki.

2.
Miasto nocą mruga światełkami z okien. Czarne niebo nie zwraca na to uwagi; jakby nigdy nic, szare chmury ścigają się po nim jak dzieci na podwórku. Pan siedzący naprzeciwko wyraźnie oswoił się już z moją osobą – niepokój rozpłynął się po zmarszczkach na jego twarzy. W międzyczasie pogrążyłem się w lekturze ulic, które uciekają mi pod wpływem ciężkiej nogi kierowcy.  Antologia odcinków – tylko tyle pozostało zmarłym, których nazwiska dźwigają teraz ulice. Ciężko unieść życie nieżywych.

3.
Hallera płynnie przechodzi w Klecińską. Płyniemy ulicami, a pan z naprzeciwka wiosłuje oczami po autobusie. Nagle kaszlnął. To nic, myślę sobie, przerzucam wzrok na ludzi siedzących na przystanku. Wszyscy (ok. 6 osób) siedzą razem, a jednak każdy osobno. Słuchawki niczym mur, chronią przed niepożądanymi gośćmi. Dwie twierdze wsiadają do 136. Ciekawe jakim cudem wszyscy się tu zmieściliśmy – żadnych pomostów w mieście stu mostów.

4.

Poruszenie. Zauważyłem, że kaszlnięcie dodało panu z naprzeciwka animuszu. Po chwili – w momencie, gdy już dosadnie badałem to i owo – padł wyrok. Szybko wypowiedziane przepraszam poraziło mnie jak seria z karabinu. Pan wstał i, przepchnąwszy się przez pozostałych współtowarzyszy naszej jazdy, stanął przy drzwiach: na odchodne rzucił mi cyniczny uśmiech. Po czym wysiadł na najbliższym przystanku i zostawił mnie z tym wszystkim za oknem. Samego wobec całego miasta. Księżyc, swym światłem, rozpinał czarny płaszczyk nocy, a ja dalej zwiedzałem galerię.