Niebo od samego rana komunikowało mi, że ten dzień będzie
tylko kolejnym dniem odkupienia. Nie chodzi tu oczywiście o żadne finansowe
igraszki, tylko o czyste lub brudne
rozgrzeszenie.
Wreszcie, koło południa, kiedy jeszcze leżałem pośrodku
drogi do przygotowania czegoś do zjedzenia, ktoś nieuważny odkręcił chmury.
Ciurkiem, jakby przez kłębiasty durszlak, rozlała się zimna woda. Powietrze od
razu odetchnęło z ulgą.
Wzdłuż krawężników, wprost do studzienek spływały już tylko
wszystkie okropności, jakie zeszłej nocy wypito ze szklanek lub kufli:
przyjaźń, miłość, nienawiść; troska i zazdrość; szczęście i smutek; głupota i
mądrość; marzenia i porażki; dzień i noc.
Kiedy chmury były już puste, szelest świeżego wiatru
powiedział mi, że:
- Ostatnia kropla z liści, ostatni plusk w kałuży – wtedy to
wszystko, co miało znaczenie, rozpłynie się jak chmura pod wpływem wirującego
słońca. Czyste niebo to dobra gleba, pod uprawę rośliny następnych historii.