niedziela, 23 lutego 2014

Spoglądając na Wschód

Gangster nie jest człowiekiem społecznie akceptowanym. A ktoś, kto zarabia fortunę dzięki istniejącemu systemowi, nie przebierając w środkach, jest OK” –  to cytat z Martina Scorsese wybitnego amerykańskiego reżysera. Czyli, bo nie da się o tym nie napisać, trochę o aktualnych wydarzeniach.

Nie trzeba być gejzerem intelektu, żeby odczytać, że w leadzie piję do wydarzeń odbywających się za naszą wschodnią granicą. Najpierw zajmijmy się Ukrainą.

Pomyślałem, że zanim cokolwiek napiszę o sytuacji u naszych wschodnich sąsiadów, poczekam aż sytuacja się chociaż trochę wyklaruje. No i się doczekałem. Ale właściwie, czego się doczekałem? Zabitych? Rannych? Wychodzących na wolność? Uciekających jak zbity, niehonorowy pies? W sumie to nie wiem sam. Oczywiście to dobrze, że ludzie walczą o swoje; szkoda jedynie, że pod kreską działań „rewolucyjnych” zawsze znajdują się ranni. Ale oprócz tych, jakże chętnie pokazywanych w mediach, krwawych obrazków z Majdanu, widziałem jak wygląda sytuacja dyplomatyczna pomiędzy dwoma dużymi mocarstwami i pretendującą do bycia ważnym Unią.

Już Machiavelli, w swoim „Księciu”, pisał, że w polityce nie ma miejsca na moralność. Ogólnie rzecz biorąc moralność, jest od pewnego czasu zdecydowanie passe. Ale nie o tym. W przeciągu ostatnich dwóch tygodni byliśmy świadkami walki dyplomatycznej, czyli „co zrobić, żeby się nikomu nie narazić, aby, broń Boże, nic na angażowaniu się w Ukrainę nie stracić, i aby pozostać i nie zaszkodzić systemowi”. I tak co chwilę pojawiała się informacja, że jakiś czołowy polityk albo „współczuje i prosi o zaprzestanie”, albo zadzwonił, żeby grzecznie poprosić „o spokój”, czy tam pokój.

Ostatnie 14 dni był to również okres wzmożonej hipokryzji, w której prym wiódł niezawodny w takich sytuacjach, zwycięzca zeszłorocznej ogólnoświatowej polityki – Władimir Car aka Hajs, Hajs i Władza Putin. Władek lawirował Ukrainą niczym wprawiony lalkarz, raz mówiąc o demokracji, a drugi raz wstrzymując obiecaną Ukraińcom pożyczkę.

Kolejnym wektorem hipokryzji była cała (sic!) Unia Europejska. Panie i panowie broniący za wszelką  cenę demokracji i pokoju chyba mieli ostrą imprezę na Nowy Rok, bo przespali pierwsze dwa miesiące tego roku, czyli dużą część ulicznych walk na Majdanie. Obudziwszy się, mówiąc kolokwialnie za pięć dwunasta, stwierdzili, że to co się dzieje na Ukrainie jest niedobre, i że oni zanim podejmą jakiekolwiek decyzje, muszą podebatować. Wysoce prawdopodobne, iż serwery telefoniczne łączące Niemcy i Rosję były w czasie „debat” mocno przeciążone, ale gdy już podjęto jakiś konsensus w sprawie ceny gazu, yyyyy, to znaczy w sprawie Ukrainy, podano sankcje na Janukowycza i jego klikę, i tym podobne.

Drugim ważnym wydarzeniem ostatnich tygodni była oczywiście Olimpiada w Soczi – głośno komentowana w światowych mediach, jako impreza o wysokim stopniu ryzyka. Miały być bomby, zamachy i tragedia, terroryzm i niebezpieczeństwo. Niestety, dla oczekujących bombowych wrażeń – w dosłownym sensie tego określenia – Olimpiada była emocjonująca, ale tylko ze względów sportowych. I tyle. Smutne jest jedynie to, że za pieniądze można zaprowadzić zarówno porządek w miasteczku olimpijskim, jak i w tabeli medalowej. Ale przecież białe rękawiczki, to nie mafia.


Przeglądając dzisiejszą prasę przeczytałem o tym, że Janukowycz i jego najbardziej zamoczeni współpracownicy uciekają z podkulonym ogonem z Ukrainy, byleby tylko uratować swoje cztery litery. Historia się powtarza. Od zawsze ci, którzy najgłośniej krzyczą i najwięcej mają ciemnych plam na życiorysie wsiąkają, wygrażając się, że to ich skrzywdzono. Szkoda tylko, że na takich ludzi sprawiedliwość zazwyczaj nie czeka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz