Temat
pojawia się wszędzie. Temat wszędzie się pojawia. Mówię, że temat zakłada
kolejne maski i kolejne ciuchy tylko po to, żebym mógł go wszędzie widzieć.
Leżę, chodzę, siedzę, cokolwiek – wszędzie. Dużo się mówi, że można to wszystko
ominąć oglądając telewizję, zamulając na necie i jedząc. Gówno prawda.
Wystarczy tylko, że przetniemy nasze spojrzenie z jakimkolwiek innym
człowiekiem – bez różnicy, czy będzie to rodzina, znajomi czy obcy – temat sam
ciśnie się na usta. Następuje ta niezręczna chwilowa pauza, później rozmowa i
nic. I chociaż byłaby to najciekawsza rozmowa, uszyta najgrubszą nicią; choćby
była to najtwardsza pauza, po której po prostu nie da się postawić żadnej nuty
– wszystko nic.
Nie
przywiązałem się przecież, o nie. Potrafię dać spokój; potrafię się odizolować
na 24 dni; potrafię przeżyć kolejne 24 dni, które trwają już przeszło 22 lata;
potrafię też wyrzucić to wszystko z głowy, jakbym robił porządki w pokoju. W
nieprzywiązaniu najlepsze jest to, że można się poczuć wolnym. Tylko, co to
słowo oznacza w dniu dzisiejszym? Prawda to i tak nie prawda, a wolność to
i tak niewolność. Jesteśmy w tym momencie w takim punkcie, że jeszcze chwila i
wszyscy będziemy niewolnikami. Historia kołem się toczy, a ludzie dookoła to
skurwysyny. Niewolnictwo zniesiono ostatecznie w XX. wieku, ale takie prawdy
zawsze są chuja warte.
Temat
powrócił. Powrócił temat, bo ileż można pierdolić o ludziach? Tylko ludzie i
ludzie, a co z tematem? Temat pozwala nie myśleć o sobie na góra dwie, trzy
minuty – nawet w trakcie snu pojawia się on bowiem, jako mara i paranoja w jednym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz