niedziela, 14 grudnia 2014

Oziębiając Słońce

Ogólnie to podchodzę do chodzenia z pewną rezerwą. Nie, żebym nie lubił, czy coś, ale coraz bardziej niepewnie stąpam po chodnikach. Od czasu, kiedy krawężnik wszczął ze mną bójkę, chodzę wręcz lekko podenerwowany.

Nie pomyślcie sobie czasem, żem wariat. Zacznijmy od tego, że jak byłem młodszy, to chodzenie sprawiało mi przyjemność. W zależności od tego, gdzie szedłem, moja miska zwana twarzą (czy na odwrót), cieszyła się bardziej lub mniej. Włóczyłem się na lewo i prawo. Moje osiedle zapewniło mi wiele lat kluczenia, które nigdy nie przyniosło żadnego zamku. Co prawda człowiek, tym bardziej młody, nie zawsze chodzi prawidłowo. Jak się okazuje, można  zawodowo uczyć chodzenia, ale czy taka profesja nie istniała już od wieków?

Droga mojego życia, jakby powiedział Coelho, nie przebiegała pod znakiem większych trudności. Chodziłem bez celu. To w ogóle jedna z czynności, które nie mają większego sensu. No chyba, że się ten sens znajdzie. W końcu w „bez sensie sens jest jedynym awansem”.

Przejdźmy dalej. Pewnego dnia „w życiu pomyliły mi się kroki i od tego czasu zacząłem chodzić krzywo[1]”. Był to bardzo ważny moment mojego życia. Krzywe wędrówki okazały się dużo łatwiejsze, niż te proste. Od tamtej pory dni upływały mi pod znakiem jakiegoś oszołomienia; chodniki wydawały się gładkie jak stół. Wydawało się, że nic nie jest w stanie zaburzyć mojej pozytywnej pomyłki i jej skutków.

Najgorsze jednak nadeszło. Kiedyś snułem się pewną ciemną uliczka. Światło dawno na niej zgasło; mieszkańcy również zgaśli już jakiś czas temu. Ja natomiast szedłem. Może być również tak, że to ja pogasiłem wszystkie lampy. Albo to one zgasły dla mnie.

Zachwiany jak budynek w trakcie silnego wiatru, wdałem się w bójkę z o wiele silniejszym… krawężnikiem, który skarcił moje krzywe kroki. Od tej pory chodzę ostrożnie – za każdym razem ozięble spoglądając w stronę wschodzącego Słońca.



[1]  Marek Hłasko, Następny do raju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz