Tysiące tematów walczą o zwycięstwo.
Maja mało czasu. Ludzie prowokują. Wszystko prowokuje. Ale nie mogę się wdawać
w żadne kompromisy. O niczym w tym tygodniu nie pomyślałem, więc o niczym
powinienem napisać.
Za dużo
wolnego nigdy nie działa na mnie dobrze. Oczywiście śpię wtedy dłużej i wiele
godzin marnuję na, tzw. nicnierobieniu, ale później mam wyrzuty sumienia. Więc
staram się o czymś pomyśleć. Prowokuje samego siebie do myśli, ale te nigdy,
bezczelne, nie przychodzą na zawołanie. Zatem szukam i czytam, i oglądam, i
znowu szukam, żeby znalazła się chociaż jedna myśl – nowoczesna i rewolucyjna. Musi być nowoczesna i rewolucyjna, bo żadne inne nie są warte złamanej sekundy.
I byłem już
bliski pomyślenia sobie czegoś, kiedy obejrzałem filmik, na którym banda
dzieciaków buczy, huczy, wyzywa i je na sali sejmowej. Prawie że już coś urosło
z tego infantylnego ziarna polityków, ale nie! Dupa. Nie lubię tego gówna;
tylko trochę posmutniałem.
Kolejnym
bodźcem, pomyślałem, będzie film, który prawie, że sprowokował mnie do
myślenia. Leżałem wygodnie w łóżku, film wyciskał z siebie treści, jakby co
najmniej był cytryną. Kwaśna prawda szczypała w oczy, i byłem o krok, o krok od
rozważenia tego i owego. Znowu nic. Myśl urwała się jak ptak z drzewa.
Pomyślałem więc,
że jeżeli chcę gdziekolwiek szukać, to ewidentnie w prasie. Prasa prawdę ci
powie, mawiają głupcy. Wertuję. Przeglądam. Czytam! Felieton, komentarz,
artykuł. Kurwa, nic nie ma. Mocno sfrustrowany rzuciłem gazetą w kąt i
przydeptałem jej leżące oblicze. Dość tego. Gdzie te myśli nowoczesne i
rewolucyjne? Gdzie!?
Ostatnim
bastionem prawdy o życiu jest literatura. Łypnąłem więc, zdyszany po walce z
gazetą, na półkę z książkami. Jeden, drugi, trzeci tytuł – wszystko przeczytałem.
Wszystko sobie już o tych książkach pomyślałem. Kiedyś do nich wrócę i pomyślę
sobie wszystko drugi raz. Ale nie teraz. Potrzebuję czegoś świeżego. Czegoś
nowego. I łapię za książkę, której jeszcze nie przeczytałem. Uradowany jak
dziecko. Rzucam się w sztorm strof; pływam jak olimpijczyk; biegnę po wersach,
rozdziałach.
Pomogło!
Doszedłem do wniosku, jako samozwańczy intelektualista, że właśnie to moje
niemyślenie jest najbardziej wysublimowaną myślą tego tygodnia. Skoro sobie nic
nie wydumałem, to znaczy, że wymyśliłem właśnie n i c. Byłem z siebie dumny.
Kiedy jednak
pokazałem ten tekst moim niezawodnym krytykom, zapytali mnie oni, czy nie powinienem
jednak poszukać głębiej – wszak każdy może wymyślić sobie nic. Tekst o niczym nic nie jest warty! Nie mogłem się zgodzić.
Wreszcie złapałem byka za rogi – musiałem iść w zaparte. Powiedziałem więc, że nie mogę się wdawać w żadne kompromisy, gdyż
jestem bezkompromisowy i nie mogę sprzeniewierzać się sobie ani zdradzać siebie.[1]
I to by było na tyle w tym tygodniu. A kto coś myślał ten trąba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz