Minęło kilka dni
od ostatniej niedzieli. Ale ile ich było? Aż nie mam serca tak łatwo, jednym
zdaniem, rozprawiać się z kilkoma dniami. Było ich siedem, to jasne, ale
człowiekowi piszącemu tak łatwo zamknąć ten czy inny przedział czasowy jednym
zdaniem.
I choć zaznaczył już Stachura w Siekierezadzie, że nie można tak po prostu załatwić paru dni jednym zdaniem, jakiekolwiek by one nie były – bezbarwne, puste, bezmiłosne, znowu pojawia się kartka, która domaga się napisania paru słów. I cóż ja mogę zrobić?, skoro jedyne co pamiętam z tego tygodnia, to że właśnie minęło kilka dni?
I chociażbym umierał i zmartwychwstawał, kochał i nienawidził, szukał i znalazł, przepraszał i wybaczał, to ni cholery nie pamiętam nic więcej, ponad to, że kilka dni właśnie rozlało się na karty historii i wyschło. Jakby się paliło i waliło, strzelało i świszczało, stukało i wybuchało, bzyczało i kapało, ja nic, absolutnie nic a nic nie pamiętam.
I chciałbym nawet zajrzeć w lusterko, spojrzeć za siebie. I może nawet się tak zdarzy, że sobie coś przypomnę, ale nic z tego.
I kiedy tak pędzę na klawiaturze, próbując utrzymać w ręku myśl moją przewodnią, którą
chciałbym tu wszczepić w kartkę najczęściej nie zdążam. Ona też po prostu mija, ale nie mogę już jej upchnąć w kilka słów, uciekła.
I może wpływ na to mają hektolitry kawy, które wlewam w siebie jak w wiadro; a możliwe, że nic na to nie wpływa; przecież nigdy nic nie wiadomo - ponad to, że kilka przyszłych dni można jeszcze raz zamknąć w jednym zdaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz