Kiedy tak siedzę, siedzę i patrzę przez soczewkę
wykonaną z nieznanej huty, to zastanawiam się, nad czym jeszcze, nad czym
jeszcze się zastanawiam? W ogóle się nie zastanawiam, przecież. Ale ta soczewka
dziwny mi daje obraz. Jakby swoim życiem żyła. Tak jakby zgapiła swoje wizje,
niekiedy, od kalejdoskopu. Tylko że nie o obrazki, które w lunecie widać,
chodzi. Chodzi wszak o to, że barwy, choć tych samych obrazów, to zmieniają się
co rusz. Nawet gdy pozornie – nie mrugam. Czasem właśnie widzę wszystko, jakby
przez pryzmat dymu komina huty, która ów soczewkę wykonała. Na wszystko patrzę,
ale widzę jedynie to, co przez prześwit dymu widać. Ale jakbym widział wciąż
wszystko; wytłuszczone krajobrazy, które wciąż koduje, lecz później soczewka
sama je, odświeżając paletę barw, usuwa. Koduje, koduje. Śmieszne to w sumie
określenie. Niekiedy soczewka płata mi figla i sam kod mym oczom pokazuje.
Niekończącą się linę cyfr, których nie rozumiem; w których czuję się zamknięty
jak w plastykowym opakowaniu, ale szczelnie, szczelnie zamkniętym. Hermetyczny
się czuje cały, w liczby obwiązany. Cięcie. I już wracam do m o j e g o
mirażu. Bo chyba to wszystko, to co widzę, to miraż jest. Nic więcej.
Kręcę się tu i ówdzie, co prawda, ale naocznym świadkiem jestem… niczego. Czasami
zdaje mi się, że coś przeżyłem, ale to znowu soczewka się ze mnie śmieje. Niekiedy
mam jej dość. Ale przecież nie mogę jej ściągnąć. Co więcej, każdego dnia ona
jakby… ona powstaje na nowo.
(Medium - Soczewka)
Ten mikroskop pokazuje skazę
Widzę ciebie na obrazie, zaraz się okaże bardziej
Takich zbliżeń nie przewidział Hubble
To nie Zderzacz Hadronów odkrył Bozon, ja znalazłem
Jak już nie siedzę, to chodzę. Chodzę, ale wciąż
patrzę. Usilnie staram się coś zobaczyć. Na co dzień widzę dużo. Jakby soczewka
i Roentgena poznała osobiście. Choć nie wydaje ludziom zdjęć, które ma soczewka
wykonała, to widzę więcej, niźli ludzie chcieliby mi pokazać. Czasami sam już
nie chcę widzieć, ale wciąż patrzę. Ludzie myślą, że odbijając moje promieniste
spojrzenie – przez soczewkę, oczywiście – parą luster ukryją cokolwiek, jakiś
szczegół przede mną. Niestety.
Owszem, chodzę. Czasami zdarza mi się trochę
pochodzić. Wytyczam wtedy na mapie krzywą linię, która łamie się w paru
miejscach. Nie zawsze potrafię odrysować bryłę, przepraszam chłopaki. Muszą
mieć tam ze mną na górze lekki problem. Przecież powinienem chodzić bryłami.
Jak inne bryły. Afirmacja do tego już mnie popchnęła, że uważam się za
kreślarza krzywych. (śmiech) Głupi jestem. Soczewka znowu zmieniła kolor. Gramy
w grę cieni. Cieniami soczewka lawiruje jak, nie ujmując, prawdziwy artysta.
Przestraszyć mnie potrafi łatwo. Przecież tyle się już naczytałem, że soczewka
żarty sobie ze mnie stroi, bo podsuwa mi od razu obrazy, których wszak nie ma,
ale które sam sobie stworzyłem kodując literki. Znowu koduje. Urodzony w
cyfrze. Cyframi jestem przecież określony. W cyfrach mieszkam. Wszystko to
cyfra. Ale dzięki nim nie czujemy się czasem tacy samotni. Prawda? Gówno
prawda. Przecież ja sam czuje się samotny. Cyfry obejmuje czule, ale one
odwzajemniają ten uścisk tak nie-czule. Przykro mi.
Jestem w tęczy, wiesz, że nie wiem niczego,
czego nie wieszamy, wiem, że wiedzy chcecie, wiecie?
Nie wiecie więcej niż pokażą na soczewce.