niedziela, 5 października 2014

Nitka

1.
Siedzę tyłem do kierunku jazdy. Przede mną siedzi pan, który przygląda mi się z jakimś niepokojem. Ulica Hallera, oświetlona przez pasmo lamp, wygląda jak rozwinięty żółty dywan. Księżyc niepewnie narzucił płaszczyk nocy i mozolnie wspinał się na horyzont, jakby był zmęczony. Patrzę na miasto za szybą – tysiąc obrazów. Galeria sztuki.

2.
Miasto nocą mruga światełkami z okien. Czarne niebo nie zwraca na to uwagi; jakby nigdy nic, szare chmury ścigają się po nim jak dzieci na podwórku. Pan siedzący naprzeciwko wyraźnie oswoił się już z moją osobą – niepokój rozpłynął się po zmarszczkach na jego twarzy. W międzyczasie pogrążyłem się w lekturze ulic, które uciekają mi pod wpływem ciężkiej nogi kierowcy.  Antologia odcinków – tylko tyle pozostało zmarłym, których nazwiska dźwigają teraz ulice. Ciężko unieść życie nieżywych.

3.
Hallera płynnie przechodzi w Klecińską. Płyniemy ulicami, a pan z naprzeciwka wiosłuje oczami po autobusie. Nagle kaszlnął. To nic, myślę sobie, przerzucam wzrok na ludzi siedzących na przystanku. Wszyscy (ok. 6 osób) siedzą razem, a jednak każdy osobno. Słuchawki niczym mur, chronią przed niepożądanymi gośćmi. Dwie twierdze wsiadają do 136. Ciekawe jakim cudem wszyscy się tu zmieściliśmy – żadnych pomostów w mieście stu mostów.

4.

Poruszenie. Zauważyłem, że kaszlnięcie dodało panu z naprzeciwka animuszu. Po chwili – w momencie, gdy już dosadnie badałem to i owo – padł wyrok. Szybko wypowiedziane przepraszam poraziło mnie jak seria z karabinu. Pan wstał i, przepchnąwszy się przez pozostałych współtowarzyszy naszej jazdy, stanął przy drzwiach: na odchodne rzucił mi cyniczny uśmiech. Po czym wysiadł na najbliższym przystanku i zostawił mnie z tym wszystkim za oknem. Samego wobec całego miasta. Księżyc, swym światłem, rozpinał czarny płaszczyk nocy, a ja dalej zwiedzałem galerię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz