W tym tygodniu
mam kilka zastrzeżeń do rzeczywistości. Poza tym, nie wiadomo, czy takie
pojęcie jak rzeczywistość w ogóle istnieje, więc od początku się w Wami
zabawiłem.
Zbyt chyba byłem pijany, żeby polubić otoczenie. Wiadomo, że alkohol raczej zakrzywia czasoprzestrzeń, która wydaje się śliczna i okrągła. A nawet i wilgotna, bo w trakcie picia spadł ciepły deszcz i było przyjemnie. Nie mówię tu o panta rei, o nie. Zatem siedziałem pijany i delektowałem się tym, co widziałem. A widziałem przed sobą masę ludzi, którzy, nie przymierzając, robili to, co ja – siedzieli i pili. Nasze niewyraźne spojrzenia raz po raz zderzały się ze sobą i przecinały jak ostre miecze w trakcie walki. Ale nie byliśmy wobec siebie agresywni. Wyglądało to trochę jak niema wojna – bez użycia broni.
Nie posądzajcie mnie o sztampę. Każdy zna pojęcie walki na spojrzenia, ale ja nie o tym. Moje zamglone przemyślenia i interpretacje obrazów wzroku, zaczęły mi w końcu doskwierać. Jakby babie lato (nazywane też śliną diabła) oblepiło mi oczy. A że nie miałem obok siebie odpowiedniego kompana do rozmowy, to też pogrążałem się dalej, pływając po dnie butelki.
Dodatkowo Słońce bawiło się z chmurami w berka. Po ulewie na chwilę oświetliło firmament, żeby za moment uciec poza mój horyzont. A że siedziałem na górce, to musiało uciekać szybko i daleko. Trochę ta ucieczka trwała. Może nawet uciekało przede mną, kto wie. W każdym razie mnie się już nie dało uratować , bo kilku kompanów przysiadło się obok i wyglądali na takich, którzy chcą porozmawiać. Mimo to wciąż topiłem się w sztormie, jaki rozszalał się w butelce. Zamgliło mi wzrok jak chlor z wody w basenie. Nie potrafiłem się do nich odezwać.
Jak bardzo doskwiera człowiekowi milczenie wobec grupy, która ewidentnie chce porozmawiać, wie tylko ten, który to przeżył. Czyli my wszyscy. Czułem, że piękny świat na alkoholowym rauszu nagle wraca do wyglądu na trzeźwo. To nic – pomyślałem i łyknąłem w ogóle nie bacząc na zaczepki do rozmowy. Autonomia miejsca w którym siedziałem osiągnęła swój zenit – butelka natomiast znajdowała się w nadirze.
Po pewnym czasie milczenie stało się nie do zniesienia, a do zaczepek werbalnych grupka obok dołączyła również dotyk. Czyli coś, co jest ostatecznością, gdy chce się wymusić rozmowę. Jest to też ostatni bastion ludzkiej swobody, na którą przed chwilą najechali obcy i doszczętnie zniszczyli. Nie mogłem nie zareagować. Wstałem więc, w oczekiwaniu na serię wydarzeń, która wydawała się logicznym następstwem powstania.
Rozejrzałem się dookoła. I nic. Nikogo nie było. Stałem, sam jak palec, po środku dużego placu. Nie kusząc losu szybko zabrałem się i poszedłem na przystanek. W autobusie zastanawiałem się, dlaczego nie kupiłem sobie wódki. Odpowiedź jest prosta: pijany nie wymyśliłbym tego tekstu. Czyli bawię się z Wami dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz