niedziela, 15 grudnia 2013

Niecodzienna gehenna

Z okazji coraz to zimniejszej pogody, miałem ostatnio okazję odpocząć od hałasu ulicy, zobowiązań oraz Marzanny, która najwyraźniej chce przywłaszczyć sobie końcówkę listopada, do okresu swojego panowania. Byłem chory. O tym jak niesamowicie ciężką sprawą jest odpoczynek prawdopodobnie wiecie sami, ale pozwolę sobie zagłębić się w ten temat.

Otóż sprawa pozornie wydaje się prosta. Człowiek chory – ma wolne, leży w łóżku, oddaje się przyjemnościom i pasjom, na które normalnie nie ma zupełnie czasu; czyta książki, ogląda filmy, gra w gry, etc., etc. Nie prawda! Po empirycznym doświadczeniu choroby mogę, z pełną odpowiedzialnością za te słowa, powiedzieć, że nie dziwię się pracodawcom, iż tak bardzo martwią się o swoich pracowników i nieprzychylnie spoglądają na L4. Człowiek już od samego obcowania ze zwolnieniem chorobowym może się przecież rozchorować.

Wracając jednak do samej choroby. Pierwszy dzień to Dzień Ambiwalencji (dalej DA). Jest to z reguły taki dzień, w którym po kilkudniowym odczuwaniu przeziębienia orientujemy się, iż sprawa może być poważniejsza. Dlaczego zatem DA? Ponieważ w tym samym czasie odczuwamy dwie zupełnie przeciwstawne stany. Po pierwsze radość: nieopisana (pozorna) radość na wieść o potencjalnym zwolnieniu chorobowym. Po drugie smutek i złe samopoczucie: spowodowane naturalnie postępującym rozwojem bakterii chorobowych w naszym organizmie. I tak – np. w moim przypadku – wracałem sobie ze szkoły z dużą gorączką i co chwilę świat zmieniał swoje barwy. Od tych bardzo kolorowych, zwiastujących nadrobienie skillsa kultury – czyli przeczytanie tysiąca książek i oglądanie filmów. Do tych bardzo szarych i ponurych, oznajmiających, że choroba kwitnie. I że jest cholernie zimno.

Później było już tylko gorzej. Albo nawet lepiej – z mojego punktu widzenia, jako badacza zjawiska choroby. Przez 3 dni leżałem w łóżku. 72 godzinne oglądanie serialu – bo oczywiście książki tylko liznąłem – okazało się gehenną. I mówię to bez ironii. Nie wychodzenie z domu również mocno odbijało się na moim samopoczuciu. Właśnie w takich chwilach ja-badacz (czyli naukowiec?), w świetle zupełnie nieoczekiwanych wyników doświadczenia, rozpoczyna mozolny proces delikatnej korekcji systemu wartości.

Zrozumiałem dlaczego grupa społeczna bakterii chorobowych jest na co dzień tak bardzo prześladowana. Na marginesie powiem tylko, że z moich nieoficjalnych informacji wynika, iż bakterie uformowały partię polityczną Wolne Bakterie i mają w planach bycie czarnym koniem przyszłych wyborów parlamentarnych z hasłem „Rządamy Niepodległoźci”. Niestety wniosek o wpisanie partii do ewidencji został odrzucony z powodu dwóch rażących błędów językowych promujących niepowstałą partię.  Nie do końca było też wiadomo które ziemie bakterie chciałyby uwolnić i od czego.

Wracając. Prześladowanie wszelakich grup społecznych przybiera w naszym kraju różne formy. Od tych mniej wysublimowanych – czyli spuszczenie komuś łomotu. Po te bardziej wysublimowane – szeroko rozpościerająca się siatka grup nacisku, lobbująca wyparcie szerokorozumianej (ponieważ wszystko dzisiaj trzeba szeroko rozumieć; wąska perspektywa jest w ostatnim czasie passe – JB) choroby. Ponadto lobby w tym przypadku ma pozytywny charakter ponieważ: choroba jest nierentowna i dla pracodawcy, i dla pracownika; odpoczynek jest męczący; nie ma sensu oszukiwać się, że uda nam się zrobić coś kreatywnego w trakcie choroby; długotrwała odskocznia od codziennego pędu może źle się odbić na naszą kondycję; nie możemy dopuścić do władzy Wolne Bakterie.

Źle się z tym czuję, że impertynencko pozwoliłem sobie na chwilę słabości. W przyszłości obiecuję poprawę. I proszę o rozgrzeszenie.  No dobra, może trochę ironizowałem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz