Z okazji coraz to
zimniejszej pogody, miałem ostatnio okazję odpocząć od hałasu ulicy, zobowiązań
oraz Marzanny, która najwyraźniej chce przywłaszczyć sobie końcówkę listopada,
do okresu swojego panowania. Byłem chory. O tym jak niesamowicie ciężką sprawą
jest odpoczynek prawdopodobnie wiecie sami, ale pozwolę sobie zagłębić się w
ten temat.
Otóż
sprawa pozornie wydaje się prosta. Człowiek chory – ma wolne, leży w łóżku,
oddaje się przyjemnościom i pasjom, na które normalnie nie ma zupełnie czasu;
czyta książki, ogląda filmy, gra w gry, etc., etc. Nie prawda! Po empirycznym
doświadczeniu choroby mogę, z pełną odpowiedzialnością za te słowa, powiedzieć,
że nie dziwię się pracodawcom, iż tak bardzo martwią się o swoich pracowników i
nieprzychylnie spoglądają na L4. Człowiek już od samego obcowania ze
zwolnieniem chorobowym może się przecież rozchorować.
Wracając
jednak do samej choroby. Pierwszy dzień to Dzień Ambiwalencji (dalej DA). Jest
to z reguły taki dzień, w którym po kilkudniowym odczuwaniu przeziębienia
orientujemy się, iż sprawa może być poważniejsza. Dlaczego zatem DA? Ponieważ w
tym samym czasie odczuwamy dwie zupełnie przeciwstawne stany. Po pierwsze
radość: nieopisana (pozorna) radość na wieść o potencjalnym zwolnieniu
chorobowym. Po drugie smutek i złe samopoczucie: spowodowane naturalnie
postępującym rozwojem bakterii chorobowych w naszym organizmie. I tak – np. w
moim przypadku – wracałem sobie ze szkoły z dużą gorączką i co chwilę świat
zmieniał swoje barwy. Od tych bardzo kolorowych, zwiastujących nadrobienie
skillsa kultury – czyli przeczytanie tysiąca książek i oglądanie filmów. Do
tych bardzo szarych i ponurych, oznajmiających, że choroba kwitnie. I że jest
cholernie zimno.
Później
było już tylko gorzej. Albo nawet lepiej – z mojego punktu widzenia, jako
badacza zjawiska choroby. Przez 3 dni leżałem w łóżku. 72 godzinne oglądanie
serialu – bo oczywiście książki tylko liznąłem – okazało się gehenną. I mówię
to bez ironii. Nie wychodzenie z domu również mocno odbijało się na moim
samopoczuciu. Właśnie w takich chwilach ja-badacz (czyli naukowiec?), w świetle
zupełnie nieoczekiwanych wyników doświadczenia, rozpoczyna mozolny proces
delikatnej korekcji systemu wartości.
Zrozumiałem
dlaczego grupa społeczna bakterii chorobowych jest na co dzień tak bardzo
prześladowana. Na marginesie powiem tylko, że z moich nieoficjalnych informacji
wynika, iż bakterie uformowały partię polityczną Wolne Bakterie i mają w
planach bycie czarnym koniem przyszłych wyborów parlamentarnych z hasłem „Rządamy
Niepodległoźci”. Niestety wniosek o wpisanie partii do ewidencji został
odrzucony z powodu dwóch rażących błędów językowych promujących niepowstałą
partię. Nie do końca było też wiadomo
które ziemie bakterie chciałyby uwolnić i od czego.
Wracając.
Prześladowanie wszelakich grup społecznych przybiera w naszym kraju różne
formy. Od tych mniej wysublimowanych – czyli spuszczenie komuś łomotu. Po te
bardziej wysublimowane – szeroko rozpościerająca się siatka grup nacisku,
lobbująca wyparcie szerokorozumianej (ponieważ wszystko dzisiaj trzeba szeroko
rozumieć; wąska perspektywa jest w ostatnim czasie passe – JB) choroby. Ponadto lobby w tym przypadku
ma pozytywny charakter ponieważ: choroba jest nierentowna i dla pracodawcy, i
dla pracownika; odpoczynek jest męczący; nie ma sensu oszukiwać się, że uda nam
się zrobić coś kreatywnego w trakcie choroby; długotrwała odskocznia od codziennego
pędu może źle się odbić na naszą kondycję; nie możemy dopuścić do władzy Wolne
Bakterie.
Źle się z tym czuję, że impertynencko pozwoliłem sobie na chwilę słabości. W przyszłości obiecuję poprawę. I proszę o rozgrzeszenie. No dobra, może trochę ironizowałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz