Oława, szósty
grudnia. Sytuacja bez precedensu. Groza, strach, adrenalina. Cień rzucony na
cały świat.
O czym mówię? O Mikołaju, naturalnie. Otóż tegoroczne obchody dnia św. Mikołaja przebiegały zupełnie normalnie, jak co roku. Święty bardzo skrupulatnie odwiedzał swoje dzieci. Wydawałoby się, że nic nie jest w stanie zakłócić corocznej bryzy szczęścia, wzniecanej tysiącami prezentów lądujących do wszystkich: od tych bardzo grzecznych, którzy wedle tradycji otrzymywali wymarzone prezenty, po tych niegrzecznych, z których, jak głosi legenda, ktoś dostał kiedyś złowieszczą rózgę. Ileż pracy kosztuje naszego okrąglutkiego brodacza w czerwonym stroju, coroczne uszczęśliwianie wszystkich. Trzeba tutaj zaznaczyć, że Mikołaj zawsze w ostatniej chwili zdąża dostarczyć niespodzianki do wszystkich adresatów.
Hollywoodzcy scenarzyści co rusz prześcigają się w pisaniu scenariuszy o problemach, którym co roku musi stawić czoła nasz drogi Święty. Pomysły są najróżniejsze. W większości są to historie zmyślone, gdyż bardzo ciężko przyłapać Mikołaja na swojej tytanicznej pracy, ale raz na jakiś czas samo życie piszę najlepszą prozę, której nie bylibyśmy w stanie wymyśleć sami. Tak, na szczęście dla scenarzystów, a na pohybel Świętemu, stało się też w tym roku, a historia ta miała miejsce w dolnośląskiej Oławie.
Jako że żyjemy w bardzo dziwnych czasach, nawet Mikołaj potrzebuje promowania swojej filantropii poprzez ustawione, sztampowe spotkania z fanami. Święty zgodził się, za namową swojego rzecznika, na niestandardową formę wejścia na spotkanie promocyjne. Jako, że spotkanie miało odbyć się w kościele św. Piotra i Pawła, właśnie w Oławie, padła propozycja, aby Mikołaj zjechał po linie z parafialnej wieży. Wielkoduszny Święty przystał na propozycję, po jednym warunkiem – aby po zjeździe na ambonie kościoła były przygotowane dla niego ciasteczka i ciepłe mleko.
Organizatorzy spotkania nie byli w stanie przewidzieć, że w tym roku 6 grudnia wypadnie dzień, w którym rozszaleje się orkan Ksawery. Dlatego też Mikołaj spóźnił się chwilę na spotkanie – zatrzymało go kulejące połączenie Częstochowy z Wrocławiem. Na marginesie wspomnę, iż przywrócenie normalnego połączenia Świętego Miasta ze stolicą Dolnego Śląska, przewidziane na 15 grudnia, niestety nie wejdzie w życie w tym roku, tylko w przyszłym. Mikołaj musiał mieć z tym coś wspólnego, a raczej kolejarze i budowlańcy, którzy remontują torowisko na linii Lubliniec-Fosowskie, uniemożliwiające normalny, ludzki czas przejazdu z jednego miasta do drugiego.
Mikołaj musiał w zeszłym roku sowicie porozdawać tym Panom rózgi, gdyż ich zamieszanie w sprawę – specjalne opóźnienia w remoncie i tym samym przyczynienie się do opóźnień w mikołajkowym terminarzu – wydaje się być sprawą oczywistą jak amen w pacierzu. Spóźniony Święty musiał naprędce wspinać się na wieżę parafii św. Piotra i Pawła, a jak wiadomo od lat, jak się ktoś śpieszy, to diabeł się cieszy.
Zajęty i trochę stremowany zbliżającym się z prędkością TGV spotkaniu z rozśpiewaną hałastrą Mikołaj zaplątał linę, na której miał zjechać, w swoją białą brodę. Gdy zniecierpliwione dzieci zaczęły wołać brzuchatego brodacza, ten nie reagował. W kuluarach mówi się, iż w kierunku Świętego padło kilka niecenzuralnych fraz, jak „mleko Ci stygnie na ambonie, grubasie!”, czy „ masz trzy minuty na zejście, bo jak nie to zjemy wszystkie ciasteczka!” .
Sytuację zdołali opanować strażacy, którzy ściągnęli Mikołaja z wieży. Nie uratowali go jednak przed kilkunastoma kompromitującymi zdjęciami, które paparazzi – powiadomieni o spotkaniu przez czerwononosego Rudolfa – zdążyli mu cyknąć i okrasić kontrowersyjnym komentarzem. Sytuacja ta odbiła się szerokim echem na świecie. Polakom zarzucono zamach, ogólnospołeczny alkoholizm, malkontenctwo oraz kradzież sań Mikołaja, który musiał podróżować znajdującym się w opłakanym stanie PKP. Ale te rzeczy zarzucane są nam zawsze, więc nikt się tym nie przejął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz