niedziela, 8 września 2013

Niedzielny poranek

Niby to nie jest zwykły poranek. Ot tak. Ostatni dzień kolejnego ciężkiego tygodnia pracy, szkoły, etc. Dzień, w którym powinniśmy pójść do Kościoła, zjeść rosół oraz wreszcie wytrzeźwieć.

Za parę godzin znów wszyscy pracujący będą narzekać, że trzeba pracować. Że poniedziałek to najgorszy dzień tygodnia. Uczniacy będą zaś krytykować Ministerstwo Edukacji, iż kolejny tydzień z rzędu ich petycja o zamknięcie wszystkich ośrodków edukacyjnych w naszym kraju nie została przegłosowana. Prosto z alkoholowego albo, nie daj Boże, narkotykowego rauszu wpadniemy w kolejny zwykły tydzień. Ciągłość naszego życia zostanie zachowana, a my stracimy bezcenny czas narzekając na polityczne koryto i w ogóle wszystko. Czym różni się dzisiejsze jutro od tego (czerwonego) PRLowskiego? Według mnie niczym. Ale niedzielny poranek smakuje w naszym kraju zdecydowanie bardziej niźli w innych krajach.

Musimy pamiętać, że polityka to przede wszystkim sztuka utrzymania władzy. Możemy myśleć, że ludzie sprawujący najwyższe szczeble w Polsce, to idealiści i filantropi, którzy urabiają się po łokcie, „by żyło się lepiej”. Że gdyby nie oni, to dalej polowalibyśmy nago na zwierzęta oraz czekali na burzę, żeby wzniecić ogień. Nie ma się jednak co oszukiwać. Jedyną różnicą jaką odnotowałem jest mentalność. Dziś wydaje nam się, że możemy coś z tym zrobić i że mamy cokolwiek do powiedzenia, a 30 lat temu takiego przeświadczenia nie było. Ale polityczny pierdolnik  to jeden i ten sam bajzel [ale ze mnie (znów) malkontent]. I tak brużdżę w tych jakże gładkich po alkoholu tematach, w których wprost proporcjonalnie do działania trunku jestem specjalistą. W końcu jest weekend. Na szczęście w najodpowiedniejszym momencie nadchodzi ten niedzielny poranek.

Dziwię się, iż żaden z naszych reżyserów nie wpadł na pomysł, żeby wyjść przed klatkę swojego bloku/wieżowca i kręcić to, co się dzieje właśnie we wczesnych godzinach siódmego dnia tygodnia. Generalnie nie da się tego dosłownie opisać.  Wychodzę przed jeden z peerelowskich monumentów, tworzących osiedle na którym mieszkam i to się dzieje. 90% napotkanych osób jest zdecydowanie wczorajsza, albo nawet przedwczorajsza. Pustych flaszek na trawnikach i zieleńcach jest więcej niż psich kup, więc jest to sytuacja nienormalna. Praktycznie każdy mijany przeze mnie przechodzień myślał to, co ja myślałem o nim - „ale jest jeszcze załatwiony”.

W skrócie jest to podany na tacy przekrój naszego społeczeństwa w polewie alkoholowej. Aperitif został zaaplikowany dnia poprzedniego. Smakuje wybornie. Człowiek niby zwyczajnie idzie chodnikiem, ale śmieje się a) sam z siebie, b) z innych dookoła. Niby nic. Głupota. Ale z drugiej strony cieszę się, że mój świat, który konsekwentnie sobie porządkuje, w którym, choć niektórzy myślą inaczej, sam rozdaje karty i jestem pierwsza (o ile nie jedyną) osobą mogącą definiować moje i innych zachowanie,  wygląda tak, a nie inaczej. Że nie musze szukać patetycznych chwil, żeby przez kolejny miesiąc mówić o nich wszystkim i wszędzie. Coraz częściej zauważam robienie z siebie czegoś na siłę. Ale o tym napiszę w przyszłym tygodniu.

Nie szukajmy nienormalności w normalności. Nie zjadajmy wszystkich zmysłów (i kto to mówi?). Po prostu wyjdźmy z tego pieprzonego Internetu i obserwujmy to, co się dzieje. Komnatą tajemnic, w której znajduje się klucz do poznania najprawdziwszej z wszystkich prawd jest na wyciągnięcie ręki. Możemy ją znaleźć choćby w niedzielny poranek – dziwno-zwykły, skandaliczno-porządny, pruderyjno-bezwstydny - pełen wielu niespodzianek. Inny i taki sam jak wszędzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz