niedziela, 1 września 2013

Cierpienia młodego Emigranta cz. 2

W tym tygodniu już nie spoglądam na mój powrót nad Wartę w tak patetyczny sposób, jak miało to miejsce ostatnio.

Mój dom przywitał mnie rewelacyjnie. Stopniały moje wahania dotyczące stałej emigracji, albo zostały odłożone na później. Starcie tych dwóch jakże odmiennych krajów wypada raczej na niekorzyść Polski. Jeśli wziąć pod uwagę, iż pojedynek byłby 12 rundową potyczką – jak w boksie – to nasz kraj jest nokautowany co rundę. Ale konsekwentnie wstaje, żeby walczyć dalej. Jest parę rzeczy, które można odnotować od razu. Które rzucają się na Ciebie jak groupies na swojego idola. Nie jest to z resztą zbyt odkrywcze z mojej strony, ale chodzi mi o takie małostki, mające (okazuje się) duże znaczenie w życiu codziennym. O naszej policji i zakazach picia alkoholu w miejscu publicznym, czy upierdliwości „krawężników” względem zorganizowanych grup młodzieżowych okupujących ławki zostało napisane już wiele. Wiem, że dla niektórych ludzi pozwolenie na spożywanie napojów wyskokowych na ulicy kojarzy się z totalnym galimatiasem na ulicach, rzekami krwi strzelającymi z przechodniów spotkanych przez owe grupki Spożywających. No cóż.

Druga sprawa również dotyczy służb prewencyjnych. Nie raz i nie dwa słyszeliście zapewne, stawiając Was w korzystnej sytuacji, że ktoś dostał o 4 w nocy na peryferiach miasta mandat za przechodzenie przez pustą jezdnię na czerwonym świetle lub w „niewłaściwym miejscu”. Na całe szczęście w naszym pięknym kraju jest tak dużo policjantów, iż mogą oni sobie pozwolić na chowanie się w nocy po krzakach, tylko po to, żeby złapać przestępcę na gorącym uczynku. Wiem, że dla niektórych ludzi pozwolenie na dokonanie własnej oceny warunków na jezdni i przejście na własną odpowiedzialność nawet (wiem że to sobie trudno wyobrazić, ale spróbujcie) na czerwonym świetle, albo nie daj Boże w niewłaściwym miejscu, kojarzy się z tłumami złośliwców koczujących przy jednopasmówkach, żeby wyskoczyć pod maskę nadjeżdżającemu kierowcy, ale, w co trudno uwierzyć, tak nie jest.

Trzecia sprawa. W milusiej atmosferze, siedząc w dużym pokoju mojego rodzinnego mieszkania, postanowiłem odpalić sobie telewizor. Przeleciałem po wszystkich dostępnych kanałach i stwierdziłem, że „jak zwykle nic w tym telewizorze nie ma”. Zwróciłem jednak uwagę (po kilku późniejszych, nieudanych próbach znalezienia czegoś w TV), iż kanały informacyjne to wybieg dla polityków. Stacje, które przez 24 godziny informują Nas o tym co się dzieje, albo o tym co chcą, żebyśmy wiedzieli, że się dzieje, serwują nam nieskończoną ilość sztampowych wywiadów z wybrańcami ludu. Błaszczak powie, że PO to najgorsza partia w historii. Niesiołowski powie, że PiS to ciemnogród i fanatycy. Ktoś z SLD – bo teraz to już nawet nie wiem, kto tam do tej partii należy oprócz tych wszystkich starych aparatczyków – że…, w sumie to nie wiem, co mówią socjaldemokraci. Natomiast oglądając informacje Tam owszem, jest wypowiedź jakiegoś premiera, czy coś, ale to tyle. Ktoś oceni to, co premier powiedział i koniec. Nie ma kilkudniowej batalii rzucania błotem. Dziwna sprawa.  


Jest jeszcze zapewne miliard innych czynników, które zachwiały moją determinacją do życia w Polsce, ale z drugiej strony nie jest tak, że Nasz kraj nie ma nic do zaoferowania. Jedno co mogę powiedzieć na pewno to, że wyjazd i zderzenie tych dwóch odmiennych światów daje człowiekowi zupełnie inną perspektywę. I nie mówię tylko o tej pieniężnej. Okazuje się, że znając (choć trochę, ale i to nie jest bezwzględnie wymaganym warunkiem) język angielski, może się w Naszym życiu walić, palić, pierdolić (auć!), a My kupując bilet i mając choć trochę jaj, żeby zaryzykować wyjazd, kupujemy sobie nową furtkę. Jedną z nieskończenie wielu, poza tym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz