Przeczesując, jak zwykle w chwili, kiedy
zaplanowałem sobie coś innego, Internet natrafiłem na zdjęcie pracowni Ernesta
Hemingwaya (nie było to jakieś niewyobrażalnie ciężkie, ponieważ owe zdjęcie
znajduje się na profilu pisarza, na Wikipedii). Aby opisać wrażenie jakie na
mnie zrobił, musiałbym użyć słów, których jeszcze nie ma. Tak właśnie wyobrażam
sobie pracownie, która sama rodzi dzieła, bez udziału autora.
W zasadzie nie jest to jakiś
wyszukane atelier. Raczej surowo wystrojone. W pokoju znajduje się całkiem
spora biblioteczka, para drzwi prowadzących na dwa (wydaje się) balkony, a po środku stoi stół,
na którym leży maszyna do pisania i parę książek, z których korzysta się w
trakcie pisania (zapewne). Przy stole jest jedno krzesło. Jakież to
egoistyczne. Tylko jedno krzesło w pokoju mistrza. Ale z drugiej strony była to
zapewne (przynajmniej jeśli byłaby to moja własność, to na pewno by nią była)
świątynia, do której nie wpuszczał zbyt wielu ludzi. Ale właściwie dlaczego ja
o tym piszę?
Otóż początkowo chciałem
napisać felieton o moim jakże skomplikowanym i wymagającym niecodziennej
świeżości umysłu oraz bystrości jego posiadacza, odkryciu, iż polscy pisarze
byli dyskryminowani przy przyznawaniu literackiej nagrody Nobla. Dostało ją,
jak wszyscy wiemy, albo nie wiemy, ze szkoły, czterech Polaków. Sienkiewicz w
1905, Reymont w 1924, Miłosz w 1980 oraz Szymborska w 1996 roku. Nie za dużo,
biorąc pod uwagę, że nagroda jest przyznawana od 1901 roku. Odkryłem, zatem, iż
byliśmy jak zwykle pominięci.
I już byłem blisko ciskania
gromami na tych wszystkich zaplutych, psiamać, specjalistów i krytyków, którzy
byli ślepi na geniusz choćby Gombrowicza, o Lemie nie wspominając. Widziałem,
oczami wyobraźni, ich śliczniutkie spotkania, na których debatowali jak tu
jeszcze tę naszą Polskę ominąć. Biorąc pod uwagę, bo ten okres miałem w głowie,
czas powojenny, natura sowicie obsypała nasz kraj wybitnymi wirtuozami pióra.
Ci natomiast, nie dość, że byli obdarzeni iskrą, to musieli się starać jeszcze
bardziej, aby peerelowska cenzura nie zmieniła ich dzieł „na poprawne”. Dlatego
w mojej głowie narodził się niewypowiedziany wyraz uznania dla powojennych
pisarzy, a ich dzieła, nawet te których nie przeczytałem, zmieniły swój status
z „książka” na „biały kruk aka majstersztyk, brylant, ametyst”.
Czarne chmurki unoszące się
swobodnie, lecz nerwowo zarazem, nad moją głową, już powoli błyskały. Jeszcze
chwila i rzucę mięsem na Szwedów, Norwegów, czy kto tam, do cholery, się
zajmuje nominacjami nagrody Nobla w dziedzinie literatury. No ale trafiłem na
zdjęcie tej pracowni Hemingwaya.
Przypomniałem sobie zaraz
miejsce, w którym niedawno pracowałem (bo aktualnie jestem asystentem malarza –
przekwalifikowałem się na dwa miesiące).
Dom na przedmieściach Edynburga, nad którym dziennie przelatuje chyba
miliard samolotów, ponieważ znajduje się on pod korytarzem powietrznym
prowadzącym na stołeczne lotnisko. Właściciel domu miał tam piękną pracownię.
Była ona chyba jeszcze ładniejsza niż ta Hemingwaya. Wszystko tak jak sobie
wyobrażam, że będzie wyglądało w mojej pracowni, stawiając mnie w komfortowej przyszłości.
Miałbym stworzyć w niej świetne dzieła, majstersztyki wręcz, a moja wymarzona
maszyna sama zapełniałaby kartki tekstem. Kiedyś na pewno kupię sobie maszynę
do pisania.
Wracając jednak do Nobla.
Prowadziłem ostatnio, pozostając przy Hemingwayu, ciekawą dyskusję po alkoholu.
Wspólnymi siłami, z moim rozmówcą, zastanawialiśmy się jaką wartość w
dzisiejszych czasach mają takie nagrody, jak choćby wspomniany wyżej Nobel.
Skoro dziś dosłownie wszystko jest przeliczane na pieniądze, to jak można
określić wartość pisarza, któremu recenzje pisał ktoś z zamoczonymi w intrydze
zarobku, na wydaniu owej książki, palcami?
Biorąc pod uwagę – dość
orwellowsko – że wszyscy ludzie pociągający za sznurki światowej literatury to
jedna wielka szajka, a jeśli nie wszyscy, to są oni podzieleni na światowe
regiony, aby łatwiej było zarządzać, to kto jest teraz dobrym pisarzem? Skoro,
aby wydać książkę, która spodoba się wydawnictwu i tak musimy zapłacić za jej
druk, to jacy z nas artyści? Sami siebie wydający?
Te re(-)fleksje rozproszyły czarne chmury nad
moją głową. Skoro Polacy dostali tak mało literackich Nobli, pominięci zostali
naprawdę wielcy pisarze, to wartość Nobla została podważona. Jednakże jeśli
któryś z naszych dzisiejszych literatów zostaliby uhonorowani tą nagrodą,
wróciłaby ona do moich łask. To, delikatnie mówiąc, infantylne (ale jakże
polskie zarazem) podejście do tematu pozwoliło mi uznać niekwestionowaną
wyższość naszego narodu nad innymi. A teraz wracam do kontemplacji nad moim
przyszłym atelier.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz