niedziela, 11 sierpnia 2013

Atelier mistrza

Przeczesując, jak zwykle w chwili, kiedy zaplanowałem sobie coś innego, Internet natrafiłem na zdjęcie pracowni Ernesta Hemingwaya (nie było to jakieś niewyobrażalnie ciężkie, ponieważ owe zdjęcie znajduje się na profilu pisarza, na Wikipedii). Aby opisać wrażenie jakie na mnie zrobił, musiałbym użyć słów, których jeszcze nie ma. Tak właśnie wyobrażam sobie pracownie, która sama rodzi dzieła, bez udziału autora.

W zasadzie nie jest to jakiś wyszukane atelier. Raczej surowo wystrojone. W pokoju znajduje się całkiem spora biblioteczka, para drzwi prowadzących na dwa (wydaje się) balkony, a po środku stoi stół, na którym leży maszyna do pisania i parę książek, z których korzysta się w trakcie pisania (zapewne). Przy stole jest jedno krzesło. Jakież to egoistyczne. Tylko jedno krzesło w pokoju mistrza. Ale z drugiej strony była to zapewne (przynajmniej jeśli byłaby to moja własność, to na pewno by nią była) świątynia, do której nie wpuszczał zbyt wielu ludzi. Ale właściwie dlaczego ja o tym piszę?

Otóż początkowo chciałem napisać felieton o moim jakże skomplikowanym i wymagającym niecodziennej świeżości umysłu oraz bystrości jego posiadacza, odkryciu, iż polscy pisarze byli dyskryminowani przy przyznawaniu literackiej nagrody Nobla. Dostało ją, jak wszyscy wiemy, albo nie wiemy, ze szkoły, czterech Polaków. Sienkiewicz w 1905, Reymont w 1924, Miłosz w 1980 oraz Szymborska w 1996 roku. Nie za dużo, biorąc pod uwagę, że nagroda jest przyznawana od 1901 roku. Odkryłem, zatem, iż byliśmy jak zwykle pominięci.

I już byłem blisko ciskania gromami na tych wszystkich zaplutych, psiamać, specjalistów i krytyków, którzy byli ślepi na geniusz choćby Gombrowicza, o Lemie nie wspominając. Widziałem, oczami wyobraźni, ich śliczniutkie spotkania, na których debatowali jak tu jeszcze tę naszą Polskę ominąć. Biorąc pod uwagę, bo ten okres miałem w głowie, czas powojenny, natura sowicie obsypała nasz kraj wybitnymi wirtuozami pióra. Ci natomiast, nie dość, że byli obdarzeni iskrą, to musieli się starać jeszcze bardziej, aby peerelowska cenzura nie zmieniła ich dzieł „na poprawne”. Dlatego w mojej głowie narodził się niewypowiedziany wyraz uznania dla powojennych pisarzy, a ich dzieła, nawet te których nie przeczytałem, zmieniły swój status z „książka” na „biały kruk aka majstersztyk, brylant, ametyst”.

Czarne chmurki unoszące się swobodnie, lecz nerwowo zarazem, nad moją głową, już powoli błyskały. Jeszcze chwila i rzucę mięsem na Szwedów, Norwegów, czy kto tam, do cholery, się zajmuje nominacjami nagrody Nobla w dziedzinie literatury. No ale trafiłem na zdjęcie tej pracowni Hemingwaya.

Przypomniałem sobie zaraz miejsce, w którym niedawno pracowałem (bo aktualnie jestem asystentem malarza – przekwalifikowałem się na dwa miesiące).  Dom na przedmieściach Edynburga, nad którym dziennie przelatuje chyba miliard samolotów, ponieważ znajduje się on pod korytarzem powietrznym prowadzącym na stołeczne lotnisko. Właściciel domu miał tam piękną pracownię. Była ona chyba jeszcze ładniejsza niż ta Hemingwaya. Wszystko tak jak sobie wyobrażam, że będzie wyglądało w mojej pracowni, stawiając mnie w komfortowej przyszłości. Miałbym stworzyć w niej świetne dzieła, majstersztyki wręcz, a moja wymarzona maszyna sama zapełniałaby kartki tekstem. Kiedyś na pewno kupię sobie maszynę do pisania.

Wracając jednak do Nobla. Prowadziłem ostatnio, pozostając przy Hemingwayu, ciekawą dyskusję po alkoholu. Wspólnymi siłami, z moim rozmówcą, zastanawialiśmy się jaką wartość w dzisiejszych czasach mają takie nagrody, jak choćby wspomniany wyżej Nobel. Skoro dziś dosłownie wszystko jest przeliczane na pieniądze, to jak można określić wartość pisarza, któremu recenzje pisał ktoś z zamoczonymi w intrydze zarobku, na wydaniu owej książki, palcami?

Biorąc pod uwagę – dość orwellowsko – że wszyscy ludzie pociągający za sznurki światowej literatury to jedna wielka szajka, a jeśli nie wszyscy, to są oni podzieleni na światowe regiony, aby łatwiej było zarządzać, to kto jest teraz dobrym pisarzem? Skoro, aby wydać książkę, która spodoba się wydawnictwu i tak musimy zapłacić za jej druk, to jacy z nas artyści? Sami siebie wydający?

Te re(-)fleksje rozproszyły czarne chmury nad moją głową. Skoro Polacy dostali tak mało literackich Nobli, pominięci zostali naprawdę wielcy pisarze, to wartość Nobla została podważona. Jednakże jeśli któryś z naszych dzisiejszych literatów zostaliby uhonorowani tą nagrodą, wróciłaby ona do moich łask. To, delikatnie mówiąc, infantylne (ale jakże polskie zarazem) podejście do tematu pozwoliło mi uznać niekwestionowaną wyższość naszego narodu nad innymi. A teraz wracam do kontemplacji nad moim przyszłym atelier.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz