Niestety
potwierdziły się zapowiedzi moich znajomych. Szkocja – północna część
deszczowych Wysp wciągnęła mnie w swój depresyjny klimat. Ciągle leje
promieniami słonecznymi, a deszcz postanowił wypłukać z mojej głowy wszystkie
ciekawe pomysły i przestawić ją na tryb zamulacz.
Cała ta moja pogodowa depresja rozpoczęła się zresztą jeszcze przed
wyjazdem. Już w Polsce zakiełkowały pierwsze objawy, jeszcze nienabytej,
choroby. Nie sypiam za długo, dlatego zaraz po wstaniu, a może nawet powinienem
powiedzieć po niewyspaniu. Zatem zaraz po niewyspaniu już mi się nic nie
chciało. Też to macie? Tak, to lenistwo. Jednakże w moim przypadku miało ono
inne podłoże. Wiedziałem, że wyruszam do kraju, który słynie z deszczowej
pogody wpędzającej ludzi w złe samopoczucie psychiczne. Promienie słońca, wbrew
pozorom, nie tylko dają nam szansę zmienić, choć w większości raczej
nieudolnie, kolor skóry. Dlatego tym bardziej byłem zdziwiony, że
przedwyjazdowe upały (+30°C) wywołały u mnie manierę słabych.
Na moje nieszczęście zajechałem tu wieczorem, więc nie wiedziałem jaka
jest pogoda. Jedni mówią, że sam ją tu przywiozłem. A może to ja sam tak mówię,
wciągając samego siebie w megalomańskie gierki. W każdym razie zajechałem i
poszedłem spać. Rano wstałem i już było coś nie tak. Pierwsze listki choroby
zaczęły się rozwijać – myślę sobie, ale z drugiej strony chorobowe porównanie
wydaje mi się strasznie niedorozwinięte. Czytałem kiedyś o takowym porównaniu,
pomyślałem, że jest to, a jakżeby inaczej w obecnym położeniu, pathetic –
żałosne, dla angielsko niekumanych. A teraz sam tego używam.
Mija właśnie trzeci tydzień odkąd tu jestem. No dobra dwu i pół tydzień,
w gwoli ścisłości. I nic jeszcze nie spłodziłem. No, no, no. Nie chodzi mi o
to, o czym myślicie, zboczuszki. Nie napisałem żadnego tekstu. Moja wordowa
kartka nie pokazała dwóch czerwonych kresek. Czuję regres twórczości, regres
przelewania i wlewania Wam moich złotych, światłych myśli, rozświetlających Wam
wszechświat. Nie żebym myślał, że to działa na Waszą niekorzyść. No dobra, może
trochę. Ale musicie mi wybaczyć. To przez ten deszcz. Przyjechałem tu, do
Edynburga, i ciągle leje. A ja już przekliknąłem swój tryb z zamulacza na
pracownika.
Teraz mój dzień wygląda następująco: budzik, kawa, autobus, roba,
obijanie się, sen, budzik… Jakbym miał dziewczynę zapewne wyglądało by to tak:
budzik, kawa, autobus, telefon, roba, telefon, roba, telefon, telefon, kąpiel,
pięciominutowy film, sen, budzik…. I dlatego, nawet starając się czytać Rok
1984 Orwella, nie mam ochoty tego robić. Mam ochotę po prostu się położyć i
nic. Fejsik i koniec. Dałem się wpędzić w maskę pracownika. Lipa.
Wracając do depresji. Mam ją. Leje słońcem na maksa. Każdy z Was nabawiłby
się tego, co mnie w tej chwili trapi i robi ze mnie impotenta. Zawsze się, z
resztą, mówi, że deszcz przynosi depresyjne stany. Chociaż nie wiem dlaczego. Ja
akurat, choć może to złudne, lubię deszcz. Sam kropię na wirtualne kartki, a
tęcze pojawiają mi się bez Słońca. To tak, jakbym potrafił sam nadać formy,
formującym się w mojej głowie treściom. Ale to ponownie jest megalomańskie,
kurwa, wszystko dzisiaj, to jedna wielka megalomania.
Ale nie tylko mnie ta słoneczna depresja wzięła. Wyobraźcie sobie osobę,
która jest mega rozpoznawalna. Będąc taka wychodzi sobie na jedno z najbardziej
obleganych w lato, w jakimś kraju miejsc. I będąc rozpoznaną skamle na
Internecie, że jest „jak w klatce”, bo ludzie. Oj, biedaczysko, przecież ludzie
powinni dać jej spokój! Leave Britney alone! Czy tam Rihanna, alone! Ale czy
będąc osobą publiczną, rozpoznawalną na całym, no może większości, świecie nie
jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, że ludzie będą, widząc nas, wariowali? Ach
ta deszczowo-słoneczna depresja.
Obecna aura spowodowała również inne odchyły. A może pojawiły się one
dużo wcześniej? Weźmy na przykład taką historię. Raper wypuszcza nową kolekcję
swoich ubrań, bo większa jest dziś kasa z ciuchów niż z samego rapu. Na jednej
z koszulek jest jego twarz stylizowana na Che Guevare, co wzburzyło pewne
środowiska. Na fali wzburzenia widać lekko zarysowaną pianę absurdu. Dlaczego?
Ponieważ Ci Wzburzeni sami wzywają do rewolucji, trzeba przecież obalić PO,
Komoruskiego, TuSSka, przecież jesteśmy niesuwerenni przez działania tych
targowiczan. A rapera wsadza się w koszyk „lewackiego ścierwa” – sierpem i
młotem… - bo teraz tak najłatwiej i od
razu nam lżej. Niedługo dojdziemy do tego levelu skandalu, że będziemy lewakami
i nie Polakami za samo NIEPOŻĄDANE myślenie – Policja Mysli, jak u wspomnianego
wyżej Orwella.
I tak doszliśmy do sedna. Leżę teraz w łóżku z podciągniętymi do klatki
piersiowej nogami. W pokoju jest ciemno, bo drażni mnie światło. A na dworze
leje słońcem. Czuję się tak źle, że nawet nie zauważyłem od tych trzech
tygodni, iż owszem leje, ale nie deszcz. Że mojej depresji nie ma. Jest
niedziela - dzień odpoczynku, a na horyzoncie znów bezchmurne niebo. Wierzyłem
w to, co ludzie mówią o deszczu na Wyspach, ale teraz sam już nie wiem. Czuję
się jak w klatce przywiezionej przez siebie rewolucji – pogodowej, może zatem
uda mi się uniknąć nalepki lewaka. Znowu upalny dzień. Gdzie ten wyspiarski deszcz
ja się pytam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz