niedziela, 14 lipca 2013

Krople na ekranie

Niestety potwierdziły się zapowiedzi moich znajomych. Szkocja – północna część deszczowych Wysp wciągnęła mnie w swój depresyjny klimat. Ciągle leje promieniami słonecznymi, a deszcz postanowił wypłukać z mojej głowy wszystkie ciekawe pomysły i przestawić ją na tryb zamulacz.

Cała ta moja pogodowa depresja rozpoczęła się zresztą jeszcze przed wyjazdem. Już w Polsce zakiełkowały pierwsze objawy, jeszcze nienabytej, choroby. Nie sypiam za długo, dlatego zaraz po wstaniu, a może nawet powinienem powiedzieć po niewyspaniu. Zatem zaraz po niewyspaniu już mi się nic nie chciało. Też to macie? Tak, to lenistwo. Jednakże w moim przypadku miało ono inne podłoże. Wiedziałem, że wyruszam do kraju, który słynie z deszczowej pogody wpędzającej ludzi w złe samopoczucie psychiczne. Promienie słońca, wbrew pozorom, nie tylko dają nam szansę zmienić, choć w większości raczej nieudolnie, kolor skóry. Dlatego tym bardziej byłem zdziwiony, że przedwyjazdowe upały (+30°C) wywołały u mnie manierę słabych.

Na moje nieszczęście zajechałem tu wieczorem, więc nie wiedziałem jaka jest pogoda. Jedni mówią, że sam ją tu przywiozłem. A może to ja sam tak mówię, wciągając samego siebie w megalomańskie gierki. W każdym razie zajechałem i poszedłem spać. Rano wstałem i już było coś nie tak. Pierwsze listki choroby zaczęły się rozwijać – myślę sobie, ale z drugiej strony chorobowe porównanie wydaje mi się strasznie niedorozwinięte. Czytałem kiedyś o takowym porównaniu, pomyślałem, że jest to, a jakżeby inaczej w obecnym położeniu, pathetic – żałosne, dla angielsko niekumanych. A teraz sam tego używam.

Mija właśnie trzeci tydzień odkąd tu jestem. No dobra dwu i pół tydzień, w gwoli ścisłości. I nic jeszcze nie spłodziłem. No, no, no. Nie chodzi mi o to, o czym myślicie, zboczuszki. Nie napisałem żadnego tekstu. Moja wordowa kartka nie pokazała dwóch czerwonych kresek. Czuję regres twórczości, regres przelewania i wlewania Wam moich złotych, światłych myśli, rozświetlających Wam wszechświat. Nie żebym myślał, że to działa na Waszą niekorzyść. No dobra, może trochę. Ale musicie mi wybaczyć. To przez ten deszcz. Przyjechałem tu, do Edynburga, i ciągle leje. A ja już przekliknąłem swój tryb z zamulacza na pracownika.

Teraz mój dzień wygląda następująco: budzik, kawa, autobus, roba, obijanie się, sen, budzik… Jakbym miał dziewczynę zapewne wyglądało by to tak: budzik, kawa, autobus, telefon, roba, telefon, roba, telefon, telefon, kąpiel, pięciominutowy film, sen, budzik…. I dlatego, nawet starając się czytać Rok 1984 Orwella, nie mam ochoty tego robić. Mam ochotę po prostu się położyć i nic. Fejsik i koniec. Dałem się wpędzić w maskę pracownika. Lipa.

Wracając do depresji. Mam ją. Leje słońcem na maksa. Każdy z Was nabawiłby się tego, co mnie w tej chwili trapi i robi ze mnie impotenta. Zawsze się, z resztą, mówi, że deszcz przynosi depresyjne stany. Chociaż nie wiem dlaczego. Ja akurat, choć może to złudne, lubię deszcz. Sam kropię na wirtualne kartki, a tęcze pojawiają mi się bez Słońca. To tak, jakbym potrafił sam nadać formy, formującym się w mojej głowie treściom. Ale to ponownie jest megalomańskie, kurwa, wszystko dzisiaj, to jedna wielka megalomania.

Ale nie tylko mnie ta słoneczna depresja wzięła. Wyobraźcie sobie osobę, która jest mega rozpoznawalna. Będąc taka wychodzi sobie na jedno z najbardziej obleganych w lato, w jakimś kraju miejsc. I będąc rozpoznaną skamle na Internecie, że jest „jak w klatce”, bo ludzie. Oj, biedaczysko, przecież ludzie powinni dać jej spokój! Leave Britney alone! Czy tam Rihanna, alone! Ale czy będąc osobą publiczną, rozpoznawalną na całym, no może większości, świecie nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, że ludzie będą, widząc nas, wariowali? Ach ta deszczowo-słoneczna depresja.

Obecna aura spowodowała również inne odchyły. A może pojawiły się one dużo wcześniej? Weźmy na przykład taką historię. Raper wypuszcza nową kolekcję swoich ubrań, bo większa jest dziś kasa z ciuchów niż z samego rapu. Na jednej z koszulek jest jego twarz stylizowana na Che Guevare, co wzburzyło pewne środowiska. Na fali wzburzenia widać lekko zarysowaną pianę absurdu. Dlaczego? Ponieważ Ci Wzburzeni sami wzywają do rewolucji, trzeba przecież obalić PO, Komoruskiego, TuSSka, przecież jesteśmy niesuwerenni przez działania tych targowiczan. A rapera wsadza się w koszyk „lewackiego ścierwa” – sierpem i młotem… -  bo teraz tak najłatwiej i od razu nam lżej. Niedługo dojdziemy do tego levelu skandalu, że będziemy lewakami i nie Polakami za samo NIEPOŻĄDANE myślenie – Policja Mysli, jak u wspomnianego wyżej Orwella.


I tak doszliśmy do sedna. Leżę teraz w łóżku z podciągniętymi do klatki piersiowej nogami. W pokoju jest ciemno, bo drażni mnie światło. A na dworze leje słońcem. Czuję się tak źle, że nawet nie zauważyłem od tych trzech tygodni, iż owszem leje, ale nie deszcz. Że mojej depresji nie ma. Jest niedziela - dzień odpoczynku, a na horyzoncie znów bezchmurne niebo. Wierzyłem w to, co ludzie mówią o deszczu na Wyspach, ale teraz sam już nie wiem. Czuję się jak w klatce przywiezionej przez siebie rewolucji – pogodowej, może zatem uda mi się uniknąć nalepki lewaka. Znowu upalny dzień. Gdzie ten wyspiarski deszcz ja się pytam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz