niedziela, 23 czerwca 2013

Wyklęci

Egzystencjalne refleksje mnie ostatnio nie opuszczają. O tym jak bardzo komfortowe zmartwienia łapią mnie w swe ramiona, po raz kolejny zdałem sobie sprawę po przeczytaniu książki „ Wyklęci. Podziemie zbrojne 1944 – 1963”. Polecam wszystkim malkontentom i patriotom, zwracając jednak uwagę, żeby ktoś czasem nie porównał jej do obecnej rzeczywistości politycznej w Polsce, bo byłoby to ohydne.

Owa książka jest piękna w swym tragizmie – o ile mogę tak napisać. Obrazuje ona przykre losy Polaków, którzy nie pogodzili się z końcem wojny, oznaczającym przejście z ekspansji faszystowskiej, do ekspansji komunistycznej i rządów demokracji ludowej. Wśród masy konformistów, coraz szerzej rozlewających się sprzymierzeńców Polski Ludowej i jej organów, wielotysięczna grupa żołnierzy za wszelką, w miarę możliwości, cenę chciała wywalczyć pełną suwerenność naszemu państwu. Rzeczywistość powojenna była kreślona intrygami Stalina i jego kamratów jeszcze w czasie największego konfliktu zbrojnego w historii świata. Nie było zatem zdziwieniem, że wszystkich nie-lewicujących albo nieskorych do „nauczenia się” właściwych poglądów obywateli trzeba będzie spacyfikować, uraczyć propagandą, itd.

I tak zaczęły się łapanki, ganianki, a niekiedy regularna walka. Zdecydowana przewaga czerwonych oraz coraz to bardziej rozszerzająca się siatka konfidentów, współpracowników UB (Urząd Bezpieczeństwa), MO (Milicja Obywatelska),KBW (Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego), społeczników, którzy nie chcąc się wychylać, niczym łagodne pieski, sypały kryjówki, miejsca spotkań, etc., w zamian za pieniężny ekwiwalent swojego kurewstwa. Sukcesy, na polu kształtowania negatywnego obrazu Wyklętych, świętowała propaganda PRL określając ich mianem terrorystów, bandziorów, faszystów, etc. Głos Robotniczy prześcigał się z Głosem czy Sztandarem Ludu w obrzucaniu ich błotem.

Przesłuchania złapanych żołnierzy polskiego podziemia były istnym piekłem. W trakcie lektury byłem pełen podziwu – w negatywnym sensie – tego, co Polak może zrobić Polakowi zaślepiony ideologią (strachem?).  „ My giniemy za Polskę Narodową, a wy za co, komuniści?” – krzyknął „bandyta” do jednego z członków KBW (Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego – JB), na chwilę przed śmiertelnym strzałem tego ostatniego. Ostatni z wyklętych został zamordowany w 1963 roku – 18 lat po zakończeniu wojny (!?).
Skoro już opisałem tragizm to mogę przejść do piękna. Powojenne realia nie wszystkim, jak się okazuje, narzuciły żelazną kurtynę. Malutka iskierka szansy na zwycięstwo tliła się w ich sercach tych, którzy uważali, że Polska może i powinna być suwerenna, dlatego całym sercem walczyli z rozprzestrzeniającą się komunistyczną zarazą. Martyrologia Wyklętych mnie urzekła. Zaraz zapewne pojawi się ktoś, kto powie, że Ci ludzie ginęli bez większego sensu, że była to głupia walka, i że jestem głupi w ogóle poruszając ten temat. Że nasz kraj znalazł sobie kolejnych ludzi, którzy przegrali walkę i teraz będzie ich czcił.


Z resztą, co mnie to interesuje. Zawsze popadam w początkowe fazy depresji, jak coś, na czym mi zależało w życiu, mi się nie uda. Za każdy niezaliczony egzamin płacę długotrwałymi nerwami. Wszystko to jednak chuj – jak mawiał klasyk. Cieszę się, mimo wszystko, że żyję w wolnym kraju i mogę, co niektórzy mi zarzucają, pozwolić sobie na otwarte komentowanie życia, wręcz uzurpując sobie do tego prawo. Dlatego szczerze wam dziękuję Wyklęci, że wasze serca nigdy nie przestawały bić dla Polski, nawet wtedy, gdy nie było to akurat w modzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz