niedziela, 16 czerwca 2013

Elegia o chłopcu polskim

Mam nieodparte poczucie, że życie przechodzi tuż obok mnie. Najgorsze jest to uczucie a la Iwaszkiewicz, że wszystko jest miałkie. Mogę powiedzieć, z czystym sumieniem, że jestem polakiem z krwi i kości.

Zostało mi kilka zaliczeń. Im bliżej końca semestru, tym większy mam natłok myśli. Z jednej strony mam tę spinę, że jeśli nie zdam egzaminów, to obleję się wieczną hańbą, wyrzutka rodziny. I mimo iż jest to absurdalne samo w sobie, to na sercu leży ciężkim kamieniem. Z drugiej zaś strony mogę rzucić to wszystko. Olać studia, pójść do pracy i tyle. Przecież w życiu najważniejsze jest to, żeby hajs się zgadzał. Poza tym, gdy zacznę zarabiać swoje, to zauważę wreszcie to „słońce i promienie przebijające chmury, niebo w kolorze purpury, ciągnące po horyzont góry, mgłę w dolinach, krajobraz ponury, piękno natury”. Raz żyję imprezowo, pierdolę szkołę i wydaje pieniądze, których jeszcze nie mam. Drugi raz, jestem przykładnym uczniem, który zawiązał na swej szyi sznur ascezy. Życie zaś podąża równocześnie innymi ścieżkami.

Słusznie robimy wiekopomny transfer do życia kreślonego przez dychotomicznego Boga i Lewiatana w jednym – Internet. Widzimy w nim same pozytywy. Naukę można przebrnąć dzięki Wikipedii dużo mniejszym nakładem sił, niźli czytaniem i kartkowaniem wybitych na papierze informacji. Byłbym oczywiście hipokrytą, gdybym sam nie korzystał z takich „dobrodziejstw”. Zatem po każdym semestrze nauki cieszę się, że właściwie nic się nie nauczyłem, chlałem i ćpałem, czym mogę się zawsze – i nawet powinienem – podzielić na Facebooku. Dostęp do ogólno rozumianej informacji poszerzył się, w krajach rozwiniętych choćby w takim stopniu jak Polska, do stanu, o którym nie moglibyśmy marzyć. Same profity. Po cichutku jednak, w tzw. międzyczasie, nie widzimy drugiego oblicza naszego dzisiejszego bogodiabła. Niczym każdy szanujący się dyktator daje on nam pozory lepszego życia, skupiając nasz wzrok na niekwestionowaną pozytywną twarz swej dyktatury, ale zawsze jest to ale, które po obaleniu danego reżimu daje naukowcom pełne pole do analiz i podsumowań. Okazuje się jednak, że nie było aż tak kolorowo. Kolejne pokolenia podsumują nasze dziś.

Świat choruje na zaawansowany kult pieniądza. Życie przeliczamy dziś na wyniki, statystyki, słupki, kasę. Dla bardzo wysokiego procentu ludzi uczucia proste są wielowymiarowe. Dziś nie można już po prostu kochać. Potencjalnego partnera trzeba prześwietlić od deski do deski, aby ze spokojem przejść do analizy całego związku. Pieniądz wcina w względnie szybkim tempie kulturę, która pazurkami stara chwycić się burty, sprzedając swoje miejsce i czas reklamie, żeby przeżyć. I dalej skamlałbym o tym jak jest nam źle i jak to nie dobrze mają takie osoby jak ja, które widzą swoją przyszłą pracę w szeroko rozumianej kulturze (znowu ten Iwaszkiewicz), ale nie byłoby sensu tego czytać. Przecież to wszyscy wiedzą, a życie leci obok.

Mogę rzucić te wszystkie, zbędne, dywagacje. Carpe diem. Ubrać się porządnie, kupić sobie samochód i resztę tych „męskich” atrybutów, które wpisałyby w moje życie szereg wyuzdanych, chwilowych znajomości. Korzyść z tego wszak dwojaka. Nie dość, że miałbym mój ukochany hajs, to jeszcze cel mojego – naszego – życia niewyczerpalne źródło seksu z kimkolwiek. Oba cele mojego bezcelowego życia byłyby spełnione.

Ależ on pierdoli – pomyśli sobie ktoś. Pisze tak, bo jest podstępny. Chce i tak tego co wszyscy. Nie wierzę, że nie. Przecież jest taki jak wszyscy. A nawet jak nie jest, to jest. Założył sobie bloga i myśli, że Boga za nogi złapał. A przecież co on studiuję? Europeistykę – debil oraz dziennikarstwo – podwójny strzał w kolano. Co on chce w życiu robić? Pisać – nieprzyszłościowe zajęcie. Pisać – nieintratna praca. I takich nierobów ten nasz kraj wyuczy, a potem płaczą, że pracy ni ma. Albo na politechnikę, albo na prawo, bo z humanistycznych kierunków to przecież pracy nie uświadczysz.

I tak życie płynie sobie (przynajmniej) dwoma nurtami. Pierwszy wyznaczam sobie sam, a resztę wyznaczają inni. Sam już nie wiem, który jest ten mój.  Ten cały Internet to dobry jest, w końcu, czy zły? Sam nie wiem, wszak obie odpowiedzi są już trywialne. Każdy wie, że jest albo dobry, albo zły. A ja mam czelność na niego narzekać. Albo nie narzekać. Życie przelatuje obok mnie. Kiedy narzekam, to i tak nie narzekam. Jak to każdy Polak. A wszystko marność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz