niedziela, 12 maja 2013

Nerwowe Juwe, Juwenalia


W maju najlepsze jest to, że gdy wracamy z depresją z weekendu majowego, to od razu wpadamy w wir juwenaliowego szaleństwa. Czyli, w sumie, w TEN poniedziałek deprechy nie ma. Ale było poczucie beznadziei.

To nic, że ponownie zaczynamy tydzień zajęciami. Psychicznie jesteśmy oddaleni od uczelnianych budynków o jakieś parę kilometrów, a może nawet bliżej. Ładniej brzmiałoby – o lata świetlne, gadziliony lat, ale cała opisywana sytuacja ma miejsce w granicach jednego miasta, niestety – z pisarskiego punktu widzenia. I tak rozpadają się „dni na godziny, minuty na sekundy, a sekundy – te uczelniane/szkolne – przeciekają”. Ale gdy uwolnimy się ze szkolnego kagańca, o ile nie olaliśmy tego już wcześniej, lecimy zaraz, zaraz do najbliższego miejsca – miejscówki, w której to odbędzie się dzisiejszy, studencki w zamyśle, ale i licealny, i gimnazjalny, etc., spęd.

Ciekawe jest to, że jeden z ważniejszych tygodni w roku każdego szanującego się studenta oraz jeden z najważniejszych tygodni każdego szanującego się intelektualisty (csii) przypadają, mniej więcej, na jeden tydzień w roku. Na moje szczęście, kiedy ja zdawałem maturę dałem radę pogodzić juwenalia z testem dojrzałości. Na zaproszenie brata – dzięki Mati – rozdziewiczyłem się juwenaliowo o rok wcześniej, niż powinienem. Ochrona – wittigowski Scotland Yard – nie zauważyli, że moja karta mieszkańca jest, delikatnie mówiąc, podrobiona i wchodziłem na teren miasteczka studenckiego – na ul. Wittiga jak król na swoje włości.

Istnieje takie powiedzenie, że co stało się w Las Vegas, to pozostaje w Las Vegas. Dlatego nie będę ściągał tego, dziś!, sloganu, a to dlatego, że kluczem do sukcesu Wittigaliów jest właśnie to, że wszyscy mówią, czego tam nie robili i kogo tam nie widzieli. Miło wspominam tamte parę dni, które wytworzyły mi w mózgu idealne psychiczne podwaliny pod nadchodzący maturalny stres. Jedna anegdotka. W momencie kiedy zbliżała się godzina X, w której to miano wyświetlać Projekt PIWO (Ci co nie wiedzą niech sobie sprawdzą na youtube) postanowiliśmy uciec z, praktycznie, samego środka masy ludzkiej, w miejsce trochę bardziej kameralne. Ja byłem odpowiedzialny za doniesienie grilla w całości, z punktu A do B. Podniosłem więc grilla ponad poziom swojej głowy i trzymałem za jedną z nóg. Co się okazało, po dotarciu w wyznaczone miejsce pozostała mi tylko ta noga, którą ściskałem. Reszta grilla została zawłaszczona, czy też zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach – o, patrzcie, grill w powietrzu, wezmę sobie ruszcik (!?).

I mimo iż nie studiuję na Politechnice Wrocławskiej, ani nie mieszkam w akademikach na ulicy Wittiga, jeżdżę tam – to duże słowo jeżdżę, bo to tak, jakbym przyjeżdżał do Wrocławia specjalnie na to wydarzenie. Więc dojeżdżam tam już od dwóch lat i zapewne będę tam się pojawiał do końca moich studiów, a nawet o jeden dzień dłużej! W tym roku byłem – tylko – na Wielkim Grillowaniu w środę. Dlaczegoż to drogi Kubo? – spyta zaciekawiony czytelnik. Już mówię. Prawdopodobne są dwie wersje wydarzeń.

1) Juwenalia na UWr – koncerty na Wyspie Słodowej – były płatne, dlatego stwierdziłem, że nie będę płacił za coś, co powinno być darmowe. Od tak. Powiedzmy, że jestem człowiekiem zasad i tyle. Na resztę Wittigaliów nie poszedłem z tego samego powodu.

2) Mniej więcej w trakcie juwenaliowego tygodnia miały miejsce dwa kuriozalne wydarzenia. W Częstochowie grupa policjantów wjechała samochodem na teren akademików i powypisywała kilkunastu osobom mandaty za picie piwa. Natomiast we Wrocławiu, również, policja zastrzeliła trzy dziki, które weszły na teren szpitala przy ulicy Koszarowej. Dlaczego zabito zagubione zwierzęta? Bo były rozjuszone – odpowiedzieli na to pytanie wrocławscy urzędnicy. Dziwne żeby nie były rozjuszone, skoro wypędzano je stamtąd pedardami hukowymi.

Tak mnie oba fakty zdenerwowały, że szukałem odpowiedniego pomieszania tych historii tak, aby pasowało mi to jako puenta do bloga. Oto co mi wyszło: Policjanci z Częstochowy powinni wlepić mandaty strzelającym władzom z Wrocławia, a studenci powinni pójść, z dzikami, i upić jak dzikie świnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz