niedziela, 5 maja 2013

Majówkowy abstynent


Weekend majowy zawsze kojarzy mi się z ostrym chlaniem. Taki to już mój – młodzieżowy – przywilej, dajemy w palnik aż trzeszczy. Ale przecież nie tylko My. Tym razem postanowiłem jednak odskoczyć od tej corocznej tradycji i porobić coś, co ma większy sens, niż przechylanie 20, 25, 30 czy 50ml kieliszka pełnego przeźroczystego znieczulacza.

O dziwo, w tym roku okazało się, że na majówkę, w gronie moich przyjaciół, przypada wiele czynników, które uniemożliwiają ordynarne alkoholizowanie. A to siłownia i związane z nią specyfiki budujące masę i rzeźbiące ciało, a to przygotowania do testów do szkółki strażackiej, czy służba, praca, mecz, etc. No dobra, myślę sobie, będę miał mój wymarzony czas, który chciałbym przeznaczyć na teleportacje do świata skrzętnie butowanego przez pisarzy, poszerzanie horyzontów i wypełnianie pustych szufladek mojego mózgu tematami i informacjami, które mogą się stać potencjalnymi punktami zaczepienia do kolejnych tekstów, czytaniem gazet oraz, co nie częste w moim przypadku, oglądaniem serialu.

Tak, lubię mieć te punkty zaczepienia w momencie, kiedy staram się pisać. Siadam przed pustą kartką Worda i wiem, w które klawisze mam stuknąć, żeby skleić jaki-taki tekst. Dlatego też mam z tatą, o czym już kiedyś pisałem, dżentelmeńską umowę, że ja kupuję tygodnik FORUM, a on POLITYKA i wymieniamy się swoimi gazetkami, które się zbierają w pary albo nawet trójki, ponieważ nie mieszkam już razem z rodzicami, i z tego powodu widzimy się raz na 2, 3 lub 4 tygodnie. Za każdym zatem razem, gdy wracam do Świętego Miasta, leżą one przygotowane w moim prześlicznie wysprzątanym pokoju. Mój mały graniastosłup prostokątny (3 na 4) jeszcze nie wie (a może wie?), że zrobienie z niego małego burdeliku – leżące wszędzie ubrania, książki, kartki, kapsle, butelki, etc., etc. – zajmie mi jakieś 24 godziny. Niestety, jestem bałaganiarzem.

Uwielbiam czytać, ale byłbym hipokrytą, gdybym powiedział, że jestem zapalonym czytelnikiem od zawsze. Staram się teraz nadrabiać stracone – w aspekcie czytania – 18 lat życia. Muszę Wam powiedzieć, że raz tak mnie wciągnęła pewna książka (Moskwa – Pietuszki), że walnąłem sobie ze 3 czy 4 kieliszki wódki. Co ma piernik do wiatraka? Otóż główny bohater chleje na umór przez całe sto stron i tak się wkręciłem w fabułę, że doszedłem do wniosku, iż nie zrozumiem tej książki, dopóki nie wejdę na pewien poziom alkoholowego ogłupienia. Niecała setka wódki, niestety nie jest w stanie wprowadzić mnie w zaczarowany świat, w którym jestem doktorem politologii, ekonomii, pisarzem i ziomalem, ale stwierdziłem, że nie będę pił sam, bo nie jestem alkoholikiem. O co chodzi?

Staram się być obserwatorem życia społecznego, bo uważam, iż jest to piekielnie ciekawe. W ogóle dużo dziwnych rzeczy mnie ciekawi ostatnimi czasy. A propos. Ludzie mają tendencję do pisania i mówienia „stare dobre czasy”. Nie neguje, że ktoś ma już najlepsze lata za sobą i tak pisze, ale w moim przypadku, są to najczęściej osoby z przedziału wiekowego 17-23. Czy oni już nic lepszego w życiu nie przeżyją? Pisałem też o tym 2 tygodnie temu - 19-latka jest już w życiu spełniona. No to co ja mam biedny napisać? Mógłbym powiedzieć przyjaciołom i rodzicom - „Pamiętasz Twoją osiemnastkę? Stare dobre czasy” albo „Pamiętacie zeszłoroczną majówkę? Dobre czasy”. A tak napiszę felieton o tym, że miałem nie pić alkoholu w majówkę, tylko zrobić coś bardziej konstruktywnego, ale, niestety, wyszło jak zawsze.

1 komentarz:

  1. zaciekawiło mnie to Jakubie ;p haha ;) przeczytałem całości, być może dlatego że jest coś wspomniane o mnie samym ;p hahah. pozzdro ;p

    OdpowiedzUsuń