Weekend majowy zawsze kojarzy mi się z ostrym chlaniem. Taki to już
mój – młodzieżowy – przywilej, dajemy w palnik aż trzeszczy. Ale przecież nie
tylko My. Tym razem postanowiłem jednak odskoczyć od tej corocznej tradycji i
porobić coś, co ma większy sens, niż przechylanie 20, 25, 30 czy 50ml kieliszka
pełnego przeźroczystego znieczulacza.
O dziwo, w tym roku okazało się, że na majówkę, w gronie moich
przyjaciół, przypada wiele czynników, które uniemożliwiają ordynarne
alkoholizowanie. A to siłownia i związane z nią specyfiki budujące masę i
rzeźbiące ciało, a to przygotowania do testów do szkółki strażackiej, czy
służba, praca, mecz, etc. No dobra, myślę sobie, będę miał mój wymarzony czas,
który chciałbym przeznaczyć na teleportacje do świata skrzętnie butowanego
przez pisarzy, poszerzanie horyzontów i wypełnianie pustych szufladek mojego
mózgu tematami i informacjami, które mogą się stać potencjalnymi punktami
zaczepienia do kolejnych tekstów, czytaniem gazet oraz, co nie częste w moim
przypadku, oglądaniem serialu.
Tak, lubię mieć te punkty zaczepienia w
momencie, kiedy staram się pisać. Siadam przed pustą kartką Worda i wiem, w
które klawisze mam stuknąć, żeby skleić jaki-taki tekst. Dlatego też mam z
tatą, o czym już kiedyś pisałem, dżentelmeńską umowę, że ja kupuję tygodnik
FORUM, a on POLITYKA i wymieniamy się swoimi gazetkami, które się zbierają w
pary albo nawet trójki, ponieważ nie mieszkam już razem z rodzicami, i z tego powodu
widzimy się raz na 2, 3 lub 4 tygodnie. Za każdym zatem razem, gdy wracam do
Świętego Miasta, leżą one przygotowane w moim prześlicznie wysprzątanym pokoju.
Mój mały graniastosłup prostokątny (3 na 4) jeszcze nie wie (a może wie?), że
zrobienie z niego małego burdeliku – leżące wszędzie ubrania, książki, kartki,
kapsle, butelki, etc., etc. – zajmie mi jakieś 24 godziny. Niestety, jestem
bałaganiarzem.
Uwielbiam czytać, ale byłbym hipokrytą,
gdybym powiedział, że jestem zapalonym czytelnikiem od zawsze. Staram się teraz
nadrabiać stracone – w aspekcie czytania – 18 lat życia. Muszę Wam powiedzieć,
że raz tak mnie wciągnęła pewna książka (Moskwa – Pietuszki), że walnąłem sobie
ze 3 czy 4 kieliszki wódki. Co ma piernik do wiatraka? Otóż główny bohater
chleje na umór przez całe sto stron i tak się wkręciłem w fabułę, że doszedłem
do wniosku, iż nie zrozumiem tej książki, dopóki nie wejdę na pewien poziom
alkoholowego ogłupienia. Niecała setka wódki, niestety nie jest w stanie
wprowadzić mnie w zaczarowany świat, w którym jestem doktorem politologii,
ekonomii, pisarzem i ziomalem, ale stwierdziłem, że nie będę pił sam, bo nie
jestem alkoholikiem. O co chodzi?
Staram się być obserwatorem życia
społecznego, bo uważam, iż jest to piekielnie ciekawe. W ogóle dużo dziwnych
rzeczy mnie ciekawi ostatnimi czasy. A propos. Ludzie mają tendencję do pisania
i mówienia „stare dobre czasy”. Nie neguje, że ktoś ma już najlepsze lata za
sobą i tak pisze, ale w moim przypadku, są to najczęściej osoby z przedziału
wiekowego 17-23. Czy oni już nic lepszego w życiu nie przeżyją? Pisałem też o
tym 2 tygodnie temu - 19-latka jest już w życiu spełniona. No to co ja mam
biedny napisać? Mógłbym powiedzieć przyjaciołom i rodzicom - „Pamiętasz Twoją
osiemnastkę? Stare dobre czasy” albo „Pamiętacie zeszłoroczną majówkę? Dobre
czasy”. A tak napiszę felieton o tym, że miałem nie pić alkoholu w majówkę,
tylko zrobić coś bardziej konstruktywnego, ale, niestety, wyszło jak zawsze.
zaciekawiło mnie to Jakubie ;p haha ;) przeczytałem całości, być może dlatego że jest coś wspomniane o mnie samym ;p hahah. pozzdro ;p
OdpowiedzUsuń