Nie będę geniuszem, jeśli powiem Wam, że panuje obecnie moda
na bycie fit. Skłamałbym, gdybym
powiedział, że i mnie porwało szaleństwo biegania itd., ale ewidentnie coś jest
na rzeczy. Miałem akurat w tym tyg. kilka spraw do załatwienia…
… no więc (tak, wbrew licealnym
polonistkom, można tak zaczynać zdanie) miałem w tym tygodniu kilka spraw do
załatwienia. Nie ma większego znaczenia co to były za sprawy, tak że Wam nie
powiem, ale po pierwsze były one ważne, a po drugie musiałem je załatwić. Wiadomym
jest, że jak człowiek ma jakieś zobowiązania, to do godziny zero (czyli ich
wypełnienia) siedzą one w głowie na piedestale; patrzymy na świat przez
soczewkę uwzględniającą owe sprawy. I siedziałem tak na ławce – patrząc – i
nagle przebiegła Pani biegaczka. Zaraz za nią pojawił się Pan biegacz.
Pomyślałem, że skoro mam tak dużo spraw, to może i ja pobiegnę?
Wstałem więc z ławki – zaznaczmy iż
nie miałem na sobie sportowych ciuchów – i zacząłem biec za Państwem biegaczy.
Trucht nie sprawiał mi początkowo zbyt dużej radości. Sama instytucja Biegania
wydawała mi się sprawą przereklamowaną, męczącą i zupełnie nieużyteczną. No ale
biegłem, co do tego nie było wątpliwości.
Jak bardzo męczące jest bieganie
wie tylko ten, kto wstał i pobiegł. Jest to dość wyczerpujące psychicznie,
muszę przyznać. Człowiek chce sobie odpocząć, przystanąć w trakcie, a i tak
czuje się jakby biegł – mimowolnie. Zatem zmęczony biegiem biegacz kładzie się
wieczorem spać, i dalej biegnie – tylko że już we śnie. Później wstaje i znów
zabiegany, po domu fruwa, lata; po klatce schodowej z maestrią skacze i już
biegnie dalej.
Nie wiem, jak silna była moc, która
wprawiła mnie w bieg, ale z biegiem czasu nie wydawała się mniejsza. Wręcz
przeciwnie – niemoc wzmagała moc, więc zostałem zakleszczony w jakieś
metafizyczne perpetuum mobile. I biegłem tak już od paru dni, a zmęczenie tylko
podjudzało moje nogi do dalszego wysiłku. To trochę tak, jakbym wbiegł, jakimiś
magicznymi drzwiami, do bezdennej przepaści i, znajdując się na jej początku,
starał się znaleźć jej bezdenne dno.
A że człowiek lubi szukać dziury w
całym, to i czasem ją znajdzie. Ja bynajmniej takowej nie znalazłem, i
przestałem już odczuwać zmęczenie biegiem. Mogłem to robić do woli – męczyło
mnie jednak samo myślenie o tym, gdzie by tu dzisiaj przetruchtać. Czasami
wychodziłem nawet bez celu – żeby nie tracić czasu wymyślałem go już w trakcie.
I tak dalej.
… no więc miałem kilka spraw do
załatwienia i zacząłem za nimi biec. Biegło mi się nawet przyjemnie, ale po
kilku dniach, zalatany zastanowiłem się, czy to rzeczywiście najlepsze
rozwiązanie. A może lepiej poprosić kogoś o pomoc? A może wystarczy maszerować,
a sprawy i tak nie uciekną? Nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie, ale
doszedłem do wniosku, że nie chce mi się biegać przez całe życie. Poza tym,
przez te kilka zabieganych dni nic nie schudłem, więc mój fit dalej się nie
zgadzał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz